niedziela, 1 marca 2015

Rozdział 9.

   Nie wiedziała, czy siedziała tak i płakała kilka minut, godzinę czy dwie... Wiedziała tylko, że czuła się okropnie. Nie mogła sobie darować, że tak bardzo się pospieszyła. Ale, do cholery, on też mógł coś powiedzieć, zaprotestować. Ale nie, bo po co. Lepiej najpierw ją pocałować, później się nie opierać i w końcu zostawić, ulotnić się bez słowa i zrobić z niej idiotkę. A ona przez niego płakała...
   Myślała, jakie życie jest podłe. Już raz przeżyła zawód miłosny. Dokładnie rok temu, w wakacje. Zakochała się i to z wzajemnością. Ale zawsze coś lub ktoś musi zniszczyć jej szczęście i sprawić, by poczuła się jak niepotrzebna, przez nikogo nie kochana osoba. Pamięta, że wtedy załamała się. Prawie popadła w depresję. Depresja w tak młodym wieku - niemożliwe? Na jej przykładzie można było przekonać się, że jednak możliwe. Nie dość, że ciągle była kontrolowana przez babcię, nie miała rodziców, znajomych w swoim wieku, nigdzie nie mogła wyjść, to ciągle tylko musiała siedzieć w domu i się uczyć. Rówieśników, których spotkała w całym swoim życiu mogła policzyć na palcach jednej ręki. Szkoliła się w domu, nigdzie nie wychodziła, babcia twierdziła, że to dla dobra Ann. Mówiła wnuczce, że na świecie jest wiele złych ludzi, którzy gdy dowiedzą się o jej mocy, będą chcieli ją porwać. A zwłaszcza bardzo zły Czarodziej-którego-imienia-nie-wolno-wymawiać.
   A kiedy się zakochała i jedna z jej najbliższych osób zniszczyła jej szczęście... nie wiedziała, co ma ze sobą zrobić.

***WSPOMNIENIE***

Na początku wakacji, do domu obok Magritte'ów wprowadziło się małżeństwo z synem. Chłopak był rok starszy od Annabeth i miał na imię Erick. Babcia dziewczyny uznała, że wypadałoby zapoznać się z nowymi sąsiadami i pewnego dnia zaprosiła ich na obiad. Wszyscy ogólnie bardzo się polubili, a znajomość Ericka i Ann szybko przerodziła się w coś większego. Zakochali się w sobie. Annabeth pierwszy raz w życiu poczuła się szczęśliwa. Babcia blondynki z początku uważała to za zwykłe zauroczenie, które szybko minie, ale z czasem zaczęła się tego obawiać. Ann coraz więcej czasu poświęcała chłopakowi, który był mugolem. Pani Magritte bała się, że młody sąsiad dowie się o ich tajemnicy, że są czarownicami. Wówczas zabroniła się im spotykać. Annabeth zrobiła wtedy coś, czego nigdy wcześniej nie chciała, a do czego tak często namawiała ją Riley. Wymknęła się z domu. Raz, drugi, trzeci... Kilkakrotnie łamała zakaz babci. I za każdym razem była karana w różnoraki sposób. Raz nawet, gdy nadzwyczaj chamsko pyskowała po powrocie ze schadzki, wyprowadziła z równowagi swą opiekunkę do tego stopnia, że ta rzuciła na nią Cruciatusa. Ale to nie podziałało. Ann nadal spotykała się z chłopakiem, więc jej babcia posunęła się do bardziej radykalnego środka. Zmodyfikowała mugolom pamięć, sprawiając, że przeprowadzili się, nikt prócz pani Magritte nie wiedział gdzie. Wnuczka prosiła ją o wyjawienie tej informacji, płakała, błagała, lecz poskutkowało to tylko kolejnym Cruciatusem i tym,że dziewczyna musiała wysprzątać cały dom ręcznie, bez użycia magii.


***KONIEC WSPOMNIENIA***

   Od czasu, kiedy babcia drugi raz w życiu rzuciła na nią Cruciatusa, nigdy więcej nie pytała nikogo o Ericka, nie mówiła o nim, nie wymawiała jego imienia. Ale w głębi duszy tęskniła za nim trochę, modliła się, żeby jeszcze kiedyś go spotkać. A teraz w jej życiu pojawił się Harry. Nawet jej trochę przypominał Ericka. Szczupły brunet z dobrym sercem, troskliwy i kochany. Ale teraz nie miała przy sobie żadnego z nich. Ponownie przeżywała to, co wówczas, gdy Erick się przeprowadził. Była słaba psychicznie i to miało swoje skutki. Już miała się podnieść i iść do łazienki, gdy usłyszała dźwięk otwieranych drzwi frontowych, a zaraz potem w domu rozległy się czyjeś kroki. Jej serce zabiło mocniej z nadzieją, że to Harry postanowił wrócić. Wstała i szybkim krokiem ruszyła korytarzem, zmierzając do salonu, gdy nagle uderzyła w coś czołem. Gwałtownie cofnęła się w tył i masując obolałe miejsce, rozejrzała się zdezorientowana. Ujrzała przed sobą zielonookiego bruneta, za którym tak przed chwilą płakała, a którego miała ochotę teraz spoliczkować. Nie zrobiła tego jednak, tylko wpatrywała się w niego szklanymi oczami.
- Wróciłeś... - wychrypiała. Harry przeczesał ręką włosy.
- T-tak.. Przepraszam, musiałem chwilę odetchnąć. Przemyśleć wszystko.
   Annabeth pokiwała głową, jakby wszystko rozumiejąc i godząc się z tym. W rzeczywistości jednak miała mu za złe, że ją zostawił.
- Chodź, nie płacz już. - chłopak objął ją ramieniem, Ann jednak się odsunęła. Usłyszała, jak Harry westchnął cicho. Weszła do salonu i usiadła na fotelu, podkulając nogi i oplatając je rękoma. Harry wszedł za nią do pomieszczenia i usiadł na kanapie. Zaczął wpatrywać się w Annabeth, która uparcie unikała jego wzroku.
- Dlaczego taka jesteś? - zapytał.
- Jaka? - odpowiedziała pytaniem na pytanie.
- Chcę się pogodzić, a ty się odsuwasz.
- A dziwisz mi się? - fuknęła.
   Harry nic nie odpowiedział. Patrzył na rozzłoszczoną dziewczynę, nie wiedząc, jak się zachować.
- Ann... - powiedział po chwili, a blondynka drgnęła, słysząc swoje imię z jego ust.
- Nie gniewaj się na mnie... Proszę.
- Nie gniewaj się? Ty mi każesz się nie gniewać?! - głos Annabeth był pół tonu wyższy niż zazwyczaj.
- Ja tylko Cię proszę, żebyś się na mnie nie gniewała... - odpowiedział Harry skruszony. Obserwował uważnie rozgniewaną blondynkę, która teraz podniosła się z fotela. To on był powodem tego gniewu i doskonale o tym wiedział. Tylko nie miał pojęcia, jak ma teraz z nią postępować, jak się zachować. Jeszcze nie widział Ann w takim stanie. Wydawała się być cicha, spokojna, a teraz zaskoczyła go tym wybuchem. Jej srebrne oczy ciskały pioruny, kiedy rzucała mu wściekłe spojrzenia.
- Po tym, co zrobiłeś, ja mam się nie gniewać?! - tym razem już krzyknęła. Harry'emu też puściły nerwy.
- Annabeth! Co ja ci takiego zrobiłem?! - on również podniósł się z miejsca. Stali teraz na przeciwko siebie, mierząc się nawzajem wzrokiem.
- Po co mi to robisz?!
- Ale co?!
- Po co dajesz mi nadzieje?!
- Jakie znowu nadzieje?! Czy ja powiedziałem, że coś między nami będzie?!
- Nie! Ale po cholerę mnie całowałeś?!
- To ty teraz chciałaś, żebym cię pocałował!
- Ale u mojej ciotki w domu to TY MNIE pocałowałeś! Po cholerę, ja się pytam!
- Bo.. Bo... Bo miałem taką ochotę!
- Tak?! Bawić się mną i moimi uczuciami też masz ochotę?!
- Nie! Ile razy mam cię przepraszać?! Przecież już ci mówiłem, że to się nie powinno zdarzyć!
- Masz rację, w ogóle nie powinnam cię spotkać!
- Nie! Tego nie powiedziałem! Nie powinienem był cię całować! Ale ty tez później nie powinnaś zaczynać!
- Dobrze! Przepraszam! Zadowolony?!
   Harry zacisnął zęby, nie chcąc dłużej ciągnąć tej głośnej wymiany zdań. Wziął głęboki wdech, po czym odezwał się już spokojniejszym głosem:
- Ann... proszę, nie kłóćmy się. Oboje doszliśmy do tego samego wniosku. Nie powinien cię wtedy pocałować. Przepraszam. Ty po prostu masz w sobie to coś.. co mnie w tobie pociąga i nie mogłem się wtedy powstrzymać... Ale wierność do dziewczyny jest silniejsza. Przykro mi, ale jestem z Ginny, kocham ją i nie mogę jej z tobą więcej zdradzić. To w ogóle nie powinno mieć miejsca.
   Do Annabeth dotarło, że to, co mówi Harry jest szczerą prawdą. Nie powinno dojść do tego pocałunku wtedy w domu jej ciotki. A ona później nie powinna wymagać czegoś więcej, skoro wiedziała, że ma dziewczynę. Ale postanowiła, że się zemści za to, że ją tak potraktował. I zrobi to. Tylko tym razem, nie będzie działać tak szybko i pochopnie.
- Tak, masz rację... Przepraszam. - powiedziała, unosząc dumnie głowę. Harry uśmiechnął się słabo.
- To co.. przyjaźń?
- Przyjaźń. - kiwnęła głową. Brunet podszedł do niej i przytulił ją. Stali tak trochę, oddychając głęboko i uspokajając targające nimi jeszcze przed chwilą emocje. Ann pierwsza się otrząsnęła i odsunęła od chłopaka.
- Może chcesz cos zjeść? - zapytała, siląc się na spokojny ton.
- Nie, usiądź. Tym razem ja coś zrobię. - powiedział i szybko poszedł do kuchni, nie dając Annabeth nic do powiedzenia. Dziewczyna westchnęła i usiadła na kanapie. Czas, kiedy czekała na Harry'ego umiliła jej książka, którą znalazła na stoliku obok. Po kilkunastu minutach do środka wszedł zielonooki, niosąc ze sobą talerz kanapek i dwa kubki herbaty.
   Posiłek zjedli cicho i spokojnie, bez zbędnych kłótni. Kiedy zjedli, Ann posprzątała i wróciła do salonu. Oboje czuli się dziwnie. Świeżo po kłótni, sami w domu, nie wiedząc, co robić i co powiedzieć. Po jakimś czasie odezwała się Ann:
- Chcesz zobaczyć moją pracownię?
- Jaką pracownię? - zapytał, podnosząc wzrok z podłogi, na którą patrzył już jakieś dobre pół godziny.
- Pomieszczenie, w którym babcia uczy mnie wszystkiego. - rzuciła srebrnooka, podnosząc się z miejsca. Harry również wstał, mówiąc z entuzjazmem:
- Jasne, pokaż.
- To chodź. - Annabeth zaprowadziła Harry'ego na górę i stanęła przed dużymi, drewnianymi drzwiami na samym końcu korytarza. Dziewczyna nacisnęła klamkę i oboje weszli do środka. Harry rozejrzał się z zachwytem. Pomieszczenie było dość duże, pod jedną ścianą stał regał z różnymi książkami. Brunet podszedł bliżej i mógł zauważyć, że na ich grzbietach widnieją tytuły podręczników do Hogwartu od pierwszej do siódmej klasy oraz różne inne książki o magii. Wzdłuż równoległej ściany stał taki sam duży regał, gdzie stało dużo fiolek z eliksirami, słoiczków, pudełek i woreczków z różnorodnymi składnikami do ich sporządzania.
- Wooow.... - wymknęło się Gryfonowi, kiedy podszedł do tego mini magazynu.
- Uwielbiam eliksiry. Chyba najlepiej mi wychodzą z tego wszystkiego. - usłyszał obok siebie głos Annabeth.
- Serio? Ja ich nienawidzę. - skrzywił się. - Ale to chyba przez naszego nauczyciela.
- Chodzi ci o profesora Snape'a? - zapytała, a on zerknął na nią.
- Tak, znasz go?
- Przecież ci mówiłam, że co jakiś czas przyjeżdżają do mnie nauczyciele z Hogwartu, żeby sprawdzić, ile się nauczyłam i na jaką ocenę.
- A, tak, przypominam sobie.
- Dlaczego nie lubisz profesora Snape'a?
- Ty się jeszcze pytasz dlaczego? Odkąd jestem w Hogwarcie uprzykrza życie mi i większości moim znajomym. Tylko swój dom, Slytherin, traktuje dobrze. Dla reszty jest wredny.
- Dla mnie jest bardzo miły.
- To my chyba nie rozmawiamy o tym samym Snape'ie.
- Wszystko mi tłumaczy, pomaga.. daje dodatkowe lekcje, bo stwierdził, że widzi we mnie potencjał i być może w przyszłości zastąpię go jako Mistrzyni Eliksirów... - zarumieniła się.
- Serio ci tak powiedział? - Harry wytrzeszczył oczy. To było niepodobne do Snape'a...
- Tak.. - Annabeth spuściła wzrok.
- To musisz być w tym naprawdę dobra. - stwierdził Harry z niedowierzaniem.
   Rozejrzał się jeszcze po pracowni. Na przeciwko wejścia, pod oknem z ciemnymi, czerwonymi zasłonami stało duże, czarne, drewniane biurko, a na nim ogrom pergaminów, piór i jakieś księgi. Podobało mu się tutaj.
   Nagle oboje usłyszeli pukanie do drzwi.
- Ann... spodziewasz się kogoś? - Harry zerknął na towarzyszkę.
- Nie.. nie mam pojęcia, kto to może być... - powiedziała cicho i oboje zeszli na dół. Harry pierwszy dopadł drzwi i trzymając różdżkę w pogotowiu, uchylił je trochę. Ujrzał tam kobietę z czarnymi włosami upiętymi w koka, czarnej spódniczce i błękitnej koszuli. Miała ze sobą torebkę, a w ręku trzymała teczkę i jakieś papiery.
- Dzień dobry, czy zastałam Annabeth Magritte?
   Srebrnooka, słysząc swoje nazwisko, rozchyliła szerzej drzwi i spojrzała na kobietę.
- Słucham, o co chodzi?
- Jestem przedstawicielką z domu dziecka. Dostaliśmy zgłoszenie, że jesteś niepełnoletnia, a mieszkasz tutaj sama już kilka tygodni, bez żadnej opieki. Musimy to sprawdzić. Jeżeli to prawda, zajmiemy się poszukiwaniem kogoś z twojej rodziny, a ty trafisz na ten czas do domu dziecka.