czwartek, 16 kwietnia 2015

Rozdział 10

Ann wpatrywała się w kobietę wielkimi oczami. Co? Ona? Do domu dziecka?! To chyba jakaś kpina! A co z rodziną? Z domem? Z nauką magii? Dziewczyna nie potrafiła wykrztusić z siebie słowa. Pierwszy z opozycjonistów odezwał się Harry:
Ann nie pójdzie do żadnego domu dziecka! 
- Przykro mi, chłopcze, ale takie mamy prawo. A ty kim jesteś? - odparła kobieta, spoglądając na niego znad okularów. 
- Jestem przyjacielem Ann i nie pozwolę, żeby trafiła do jakiegoś przytułku!
- To nie żaden przytułek, tylko bardzo dobry dom dziecka! - zawołała oburzona kobieta. 
- Ta, a ja jestem święty Walenty. - prychnął brunet. Annabeth złapała go za rękę i spojrzała na niego z przerażeniem w oczach. 
- Harry... Ja nie chcę do domu dziecka.. nie pozwól im mnie zabrać. - powiedziała rozpaczliwym głosem. 
- Nie bój się Ann. Wszystko będzie dobrze.
- Annabeth Magritte. Pakuj się i bez dyskusji idziesz ze mną. - powiedziała kobieta stanowczym i nieznoszącym sprzeciwu głosem, na co Harry szybko zareagował: 
- Nie! - krzyknął i zaklęciem oszołomił przedstawicielkę domu dziecka.
- Harry, co Ty wyprawiasz?! - krzyknęła Annabeth, widząc, jak kobieta upada. 
- Nie martw się, nic jej nie będzie. Obliviate! - szepnął, celując różdżką w nieprzytomną kobietę. 
- Świetnie. I co dalej? - spytała zirytowana srebrnooka.
- O to się nie martw. - rzekł Harry i zaklęciem uniósł ciało kobiety w powietrze, a następnie nakrył je peleryną-niewidką, którą miał skrytą w kieszeni bluzy, która, zaczarowana, była "bez dna". Lewitujące ciało stało się niewidzialne, po czym Potter wyszedł z domu, zostawiając Ann w osłupieniu.
Dziewczyna poszła do salonu i usiadła na kanapie. Wpatrując się w jeden punkt, rozmyślała nad tym wszystkim. Ktoś nasłał na nią dom dziecka. Sąsiedzi. Mugole. Zaczęli się interesować. Uważali, że szesnastoletnia dziewczyna nie powinna siedzieć sama w domu.‎ Ale nie wiedzieli, że ta dziewczyna jest czarownicą, ma przyjaciela czarodzieja i potrafi poradzić sobie sama, bez babci, która miała ją w dupie już od kilku tygodni. Annabeth była tak zła na nią, taka wkurzona, że na samą myśl o niej dłonie zaciskała w pięści. Jak ona mogła olać swoją jedyną wnuczkę i zostawić ją samą na tak długi okres czasu?! Fakt, zaglądała do niej ciotka i Riley, uczyły się razem, ale to nie zmienia faktu, że najbliższa jej osoba zostawiła ją samą, zdaną praktycznie tylko na siebie. I jeszcze te ataki śmierciożerców. Ciotka uciekła i zabrała ze sobą Riley!
Gdyby nie Harry, byłaby sama! Annabeth nie potrafiła pogodzić się z myślą, że jest taka mało ważna, że wszyscy jej najbliżsi mają ją głęboko w poważaniu, że nikogo nie interesuje... Wstała i skierowała się na górę do łazienki. Sięgnęła swoją kosmetyczkę i wygrzebała z niej żyletkę. Podwinęła rękaw i spojrzała na przedramię pokryte maleńkimi bliznami i ranami, które nie zdążyły się jeszcze zagoić. Doskonale wiedziała, że cienkie ślady sięgają znacznie wyżej, że na rękach, między ramieniem a łokciem jest ich znacznie więcej. To, co widziała‎ teraz na przedramieniu, to zaledwie namiastka tego, co znajdowało się wyżej. Patrzyła obecnie na pięć, góra dziesięć blizn.
    Właśnie przyłożyła sobie do skóry lewego przedramienia żyletkę, gdy usłyszała, jak otwierają się drzwi domu, a po chwili na parterze rozległy się kroki. Nasłuchiwała. Usłyszała, jak brunet woła jej imię i kieruje się na górę. W popłochu dopadła drzwi i nie chcąc, by Harry przeszkodził jej w ucieczce od psychicznego bólu, w czymś, co jej pomaga, przekręciła klucz. 
- Jestem w łazience! Zaraz przyjdę! - zawołała, mając cichą nadzieję, że Harry sobie pójdzie i da jej chwilę spokoju. 
- Dobra! To ja czekam na dole! - odkrzyknął zielonooki i zszedł z powrotem na parter. Blondynka odetchnęła z ulgą i usiadła na brzegu wanny. Zamknęła oczy i zrobiła to, co od jakichś trzech lat pomagało jej zapomnieć o uczuciu samotności‎ i odrzucenia, o braku towarzystwa oraz normalnej rodziny i normalnego życia. Chciałaby mieć rodziców, koleżanki, kolegów, chłopaka, chodzić do szkoły... Ale dla niej to były dotychczas marzenia nie do zrealizowania. Chciała zapomnieć o dyscyplinie, jaka panowała w domu, o presji, jaką wywierała‎ na niej babcia pod względem nauki i posłuszeństwa. Miała dość słów, które słyszała z ust babki i ciotki milion razy więcej, niż słowa "kocham cię": "To dla twojego dobra, Ann.. Kiedyś to zrozumiesz."
    Starała się. Starała się być grzeczna, posłuszna, pilnie się uczyć. Starała się ZROZUMIEĆ. Ale tak na prawdę gówno rozumiała. Z rozpaczy i bezsilności sięgnęła po żyletki. Teraz jej lewe przedramię przyozdobiły kolejne trzy małe ranki.
    Uniosła rękę nad umywalkę i patrzyła, jak z cięć sączy się krew, spływa po ręku i kapie wielkimi kroplami. To były łzy. Łzy jej duszy. Jej dusza‎ cierpiała i to był sposób, aby choć na chwilę ją od tego cierpienia uwolnić. Czuła, jak razem z czerwoną posoką wypływają z niej wszystkie smutki i żale.
Podczas gdy Ann była w łazience i patrzyła, jak krew leci z jej ran, Harry siedział w salonie i z niecierpliwością czekał na blondynkę. Miała zaraz przyjść, a minęło już prawie dwadzieścia minut. Wstał i poszedł na górę. Stanął przed drzwiami łazienki i zaczął nasłuchiwać. Gdy nic nie usłyszał, krzyknął: 
- Ann? Annabeth, jesteś tam? 
- Tak, jestem, zaraz wchodzę! - srebrnooka obciągnęła rękaw błękitnej bluzki, nie zwracając uwagi na to, że rany jeszcze nie przestały krwawić. 
- Annabeth, wychodź! Co ty tam robisz? 
- Zaraz przyjdę!
    Harry nacisnął na klamkę, lecz drzwi były zamknięte.
- Otwórz! 
- Daj mi spokój! - zawołała Ann, a w jej głosie można było wyczuć złość. To przekonało Harry'ego, że z Annabeth coś się dzieje. Odsunął się trochę od drzwi i wycelował w nie różdżką. 
- Alohomora! - drzwi otworzyły się z impetem i brunet wszedł do środka. Annabeth siedziała wówczas‎ skulona na brzegu wanny, w jej oczach widać było lekkie przerażenie, podobne do tego, jakie jest widoczne w oczach uczniów przyłapanych na ściąganiu albo złodziejaszka nakrytego na kradzieży chleba. 
- Co tu robisz tak długo? - Harry usiadł obok niej. 
- Nie twoja sprawa. Idź sobie. - fuknęła na‎ niego, lecz nie posłuchał. 
- Ann, powiedz, proszę, co się dzieje. - poprosił, po czym jego wzrok padł na ręce dziewczyny. Zobaczył plamy krwi na lewym rękawie jej bluzki. 
- Co to jest? - zapytał, łapiąc ją za rękę i czując, jak narasta w nim gniew. 
- Zostaw mnie! - zawołała Ann i wyrwała rękę.‎ Wstała i ruszyła do drzwi. Harry poderwał się za nią i zatrzymał ją, ponownie łapiąc jej rękę. 
- Annabeth!
    Dziewczyna odwróciła się w jego stronę i obrzuciła go wściekłym spojrzeniem. 
- Mówiłam. Zostaw. Mnie. W spokoju! - wycedziła każde słowo oddzielnie i ponownie próbowała wyrwać rękę, rękę, lecz Harry nie pozwolił jej na to. Podwinął rękaw i obejrzał przedramię blondynki. 
- Czemu to robisz? Czemu?! - w głosie Harry'ego słychać było złość i rozpacz jednocześnie. - Bo mi to pomaga! 
- Czym to zrobiłaś?! - brunet rozejrzał się po łazience, w poszukiwaniu rzeczy, której Ann użyła do zadania sobie tych ran. Dziewczyna milczała uparcie, a jego wzrok padł w końcu na żyletkę. 
- Zabieram ci to i żebym cię więcej nie widział z żadną żyletką! - wrzasnął i wybiegł z łazienki z powrotem na dół. Ann wzięła kilka uspokajających wdechów i poszła za nim. Harry siedział na kanapie‎, łokcie miał oparte i kolana, a dłonie splecione razem. Opierał na nich brodę i wpatrywał się w leżącą na ławie żyletkę. Gdy Ann weszła do środka, nawet na nią nie spojrzał. Ciągle patrząc na żyletkę, zapytał już opanowany i względnie spokojny:
- Dlaczego? Proszę, powiedz mi, dlaczego ty to robisz? Dlaczego okaleczasz takie piękne ciało? Ann.. to uzależnia.. Nie możesz zniszczyć sobie życia... - w jego głosie słychać było wyłącznie smutek i rozpacz. Annabeth poczuła, że jeśli mu się nie wygada, będzie nosić w sobie te wszystkie problemy,‎ będzie jej ciężej. Ale gdy mu opowie o wszystkim, ulży jej, poczuje się lepiej. Tak więc blondynka usiadła w fotelu na przeciwko niego i wyjawiła mu wszystkie swoje problemy, smutki i żale, opowiedziała mu nawet o sprawie z Erickiem. Harry słuchał jej uważnie, co jakiś czas kiwając głową. Gdy Ann‎ skończyła, odezwał się: 
- Annabeth, ja rozumiem, że ci ciężko.. że to wszystko cię przygniata.. ale nie możesz tego robić. To ci wcale nie pomaga.. 
- Będę robiła, co będę chciała. I nic ci do tego! - powiedziała zła i sięgnęła po żyletkę. Ponownie podwinęła rękaw lewej ręki i przyłożyła ostrze do skóry. 
- Nie możesz mi niczego zabronić! Tak samo, jak nie możesz oddać mi rodziców, normalnego dzieciństwa, znajomych... - mówiła, a po jej policzkach popłynęły łzy. 
- Ann, proszę.. nie rób tego. To wcale nie pomaga! To uzależnia. to cię okalecza, to cię niszczy... 
- Gówno wiesz!
- Wiem więcej, niż Ci się wydaje.. - mówiąc to, zdjął bluzę, odsłaniając swoje przedramiona, również pokryte cienkimi bliznami. 
- Widzisz? To nie wygląda pięknie. I wcale nie pomogło. To nie zlikwidowało problemów, a jedynie sprawiło, że o nich zapomniałem. Z początku myślałem, że to dobre, ale‎ potem zrozumiałem, że to jednak było złe... Nie chcę, byś powtarzała ten sam błąd co ja.. chciałbym cię przed tym uchronić...
- Dlaczego nie pozwalasz mi robić tego, co mi pomaga? - zapytała przez łzy. 
- Nie jest miło patrzeć, jak ktoś, kogo lubisz, się okalecza.. Proszę, odłóż żyletkę i obiecaj mi,‎ że więcej nie będziesz się ciąć. 
- Harry.. ale.. ale to trudne... - Annabeth płacząc, rzuciła żyletkę na ławę. - O-obiecuję... - wykrztusiła. 
- Wiem, że to trudne, ale wybór należy do ciebie. Chcesz, to proszę bardzo. Nie zamierzam się już mieszać w twoje życie. Zrób to. No dalej. - powiedział‎ brunet, by sprawdzić, czy Ann ulegnie pokusie, czy może postara się z tym walczyć. Podczas gdy on wypowiadał te słowa, wpatrując się intensywnie w Annabeth swoimi zielonymi tęczówkami, ona płakała, rozdarta między tym, czego potrzebowała i chciała, a tym, co powinna. 
- Nie kuś, Harry.. nie kuś... Zabierz to. Proszę... - do Ann dotarło, że źle robiła, dotarły do niej słowa bruneta: "To uzależnia.. to cię okalecza.. to cię niszczy". Gdy przypominała sobie te słowa, on wziął do ręki żyletkę i obejrzał ją dokładnie. 
- Nie? Już nie chcesz się ciąć? A może jednak? - spytał, patrząc na nią z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Annabeth jedynie pokręciła głową i z przerażeniem ujrzała, jak zielonooki wykonuje jeden szybki, płynny ruch ręką i na jego przedramieniu pojawia się cienka ranka, która zaczęła krwawić. Ann sięgnęła po różdżkę i machnęła nią, powodując, że żyletka wyleciała z dłoni bruneta i wylądowała w kącie salonu. 
- Dlaczego to zrobiłeś? - spytała z płaczem. 
- Miło? Miło popatrzeć, jak przyjaciel się krzywdzi? - zapytał Harry, patrząc na krew płynącą po jego ręce i skapującą na ciemny dywan. Ann zacisnęła dłonie w pięści, zamknęła oczy i‎ wzięła kilka głębokich wdechów. Gdy po kilku chwilach uspokoiła się z lekka, zapytała: 
- Dlaczego zacząłeś to robić?
    Harry opowiedział jej wtedy o swoim dzieciństwie, i mieszkaniu u wujostwa, o gnębieniu przez Dudley'a... 
- Tak mi przykro... - powiedziała Annabeth, gdy Harry skończył swoją opowieść. 
- A co się stało, że skończyłeś z tym? 
- Moi przyjaciele przemówili mi do rozumu. A teraz pozwól, że pójdę się wykąpać. Potrzebuję odrobiny relaksu. 
- Dobrze. Ale nie siedź długo, bo też chcę się wykąpać. - rzekła Ann, a Harry pokiwał głową na znak zrozumienia.‎ Gdy wyszedł, blondynka ułożyła się wygodnie na kanapie i pogrążyła się w jakiejś lekturze. Po kilkunastu minutach usłyszała wołanie Harry'ego: 
- Ann?! Annabeth, chodź na chwilę!
    Dziewczyna podniosła się z kanapy i poszła na górę. Stanęła przed drzwiami łazienki. 
- Tak, Harry?
- Czy mogłabyś wyciągnąć z kieszeni mojej bluzy jakieś ubrania dla mnie? Zapomniałem ich sobie wziąć, a bluza została w salonie... 
- Eeee.. no dobra.. Mam ci grzebać w bluzie? - Ann nie za bardzo spodobał się ten pomysł. Nie chciała grzebać w czyichś rzeczach. 
- Oj tam od razu grzebać. Po prostu‎ wyciągnij mi jakieś ciuchy i je przynieś. 
- A może przyniosę ci po prostu tą bluzę? 
- Tak też może być. 
- Okej.. to ja idę..
    Annabeth wróciła do salonu i wzięła bluzę Harry'ego leżącą na kanapie, po czym z powrotem stanęła przed drzwiami łazienki. 
- To ja ci ją tu zostawię.. - powiedziała‎ i już się schyliła, by położyć ją przy drzwiach, gdy usłyszała głos Harry'ego: 
- Nie! Będę po nią wychodzić? Spokojnie, możesz ją tu wnieść. 
- Yyy... Okej... to.. nie wiem.. zakryj się pianą czy coś... - wyjąkała i otworzyła drzwi. Weszła do łazienki i starając się nie patrzeć w kierunku Harry'ego, położyła bluzę na szafce obok wanny. 
- Dziękuję. - powiedział brunet, uśmiechając się lekko, widząc skrępowanie Annabeth. 
- Nie ma za co... - odpowiedziała mu blondynka, stojąc tyłem do wanny. Harry roześmiał się. 
- No co? 
- Nic takiego.. - zaśmiał się - Naprawdę.
- Dobra.. to.. ja idę.. - rzuciła Ann i wyszła, lecz po drodze, nie mogąc się powstrzymać, rzuciła Harry'emu ukradkowe spojrzenie. Poczuła, jak się czerwieni, gdy napotkała jego wzrok. Szybko zamknęła drzwi łazienki i zeszła na dół. Wróciła do czytania książki, a po kilku minutach do salonu wszedł‎ Harry. 
- Łazienka jest już wolna.. - powiedział, wycierając włosy ręcznikiem. 
- A.. tak. Już idę. - Ann wstała z kanapy i poszła do łazienki. Nalała wody do wanny i zanurzyła się w niej po samą szyję. Leżała tak dość długo, nie myśląc o niczym konkretnym. Gdy już woda zrobiła się zimna, wyszła z wanny i wytarła się. Dotarło do niej, że i ona nie wzięła ubrań. Walnęła się ręką w czoło, mrucząc pod nosem: 
- Ale ze mnie dekiel...
    Owinęła się ręcznikiem i wyszła z łazienki. Weszła do swojego pokoju i skierowała się do szafy, gdy zobaczyła stojącego przy półce z książkami Harry'ego. 
- Harry? 
- Annabeth?
    Blondynka stała zdezorientowana na środku pokoju, z bosymi stopami, owinięta tylko białym ręcznikiem i z mokrymi włosami okalającymi jej twarz. Harry wpatrywał się w nią, wodząc wzrokiem po jej ciele, po długich i zgrabnych nogach, po ramionach, na których‎ widoczne były kropelki wody. Zapragnął jej dotknąć, przejechać dłonią po jej odkrytych ramionach, zanurzyć palce w jej mokrych włosach... 
- Ja.. ja tylko chciałem jakąś książkę... 
- N-nie ma sprawy.. ja tylko po ciuchy... - Ann otworzyła szafę i zaczęła szukać jakichś ubrań. Cały czas czuła na sobie‎ wzrok Harry'ego. Gdy sięgała po koszulę, poczuła, jak ręcznik zsuwa się, odsłaniając więcej pleców niż by sobie życzyła. Poprawiła go w popłochu, po czym łapiąc wybrane już ubrania, wyszła prędko z powrotem do łazienki. Założyła szare rurki i koszulę w biało-fioletową kratkę. Włosy wysuszyła i‎ zostawiła je rozpuszczone, po czym poszła do salonu, gdzie zastała Harry'ego. 
- Może ja zrobię coś do jedzenia.. - zaproponowała, kierując się do kuchni, kiedy w salonie rozległo się pukanie w szybę. Harry podbiegł do okna i otworzył je, a do środka wpadła śnieżnobiała sowa. Do nóżki miała przywiązany list. 
- Hedwiga! - Harry pogłaskał sowę i pozbawił ją ciężaru listu. 
- To z Hogwartu! - zawołał głosem, w którym wyczuć było nutkę radości i rozerwał kopertę. 

***************************************


Moi kochani, pewnie myślicie sobie, że o Was zapomniałam, albo zrezygnowałam z pisania... nic bardziej mylnego. Po prostu.. złośliwość rzeczy martwych. Popsuła mi się ładowarka od laptopa i nie mam na czym pisać od jakiegoś miesiąca, a moja sytuacja nie pozwala mi na razie na kupno nowej.‎ :/ 

To chyba tyle ode mnie. Zapraszam do wyrażania opinii.
Mam nadzieję, że nie straciłam sporo czytelników :) pozdrawiam :*
 /Wasza Annabeth