poniedziałek, 10 sierpnia 2015

Rozdział 12

   Annabeth rozejrzała się po pomieszczeniu, w którym się znaleźli. Mały pokoik z łóżkiem, biurkiem oraz komodą na ubrania. Całość dopełniał kufer stojący w kącie oraz klatka znajdująca się na biurku.
- Gdzie jesteśmy? - spytała, podchodząc do biurka i zerkając na leżące na nim zwoje pergaminu oraz numery Proroka Codziennego.
- U mnie w pokoju.. - odpowiedział cicho Harry.
- To jest twój pokój? - zapytała nieco głośniej niż planowała, przez co została uciszona przez bruneta, który szybko przytknął jej dłoń do ust.
- Csiiii... opowiadałem ci o moim wujostwie, pamiętasz? Nie chcesz wiedzieć, co by było, gdyby zobaczyli, że kogoś przyprowadziłem, i to jeszcze takiego samego jak ja.
- Takiego samego jak ty? - powtórzyła, patrząc na chłopaka pytająco.
- W sensie czarodzieja. Oni ich nienawidzą. To mugole. - wzruszył ramionami.
- Czyli nie powinno mnie tu być?
- Teoretycznie nie. Ale jeśli będziemy cicho, nawet się nie zorientują, że tu jesteśmy. Wyszedłem z domu kilka dni temu i nie wróciłem, pewnie już zapomnieli, że mnie nie ma, albo uznali, że jestem w Hogwarcie. Myślę, że nawet tu nie zaglądają.
- Jesteś pewien?
- Tak. Spokojnie możemy tutaj zostać na noc. Tylko musimy być bardzo cicho. - ostrzegł chłopak, na co Ann pokiwała głową, na znak, że zrozumiała. Harry usiadł na łóżku, a Annabeth nadal stała, niezręcznie rozglądając się po pomieszczeniu.
- Ciasne, ale własne. - usłyszała głos Harry'ego. Nic nie odpowiedziała, jedynie uśmiechnęła się delikatnie. Milczeli przez kilka niezmiernie dłużących im się minut, nie wiedząc, jak się zachować. Nie mogli wyjść do kuchni, żeby coś zjeść. Nie mogli wyjść, żeby się gdzieś przejść, rozerwać. Nie mogli nawet skorzystać z łazienki. W końcu, zmęczona tą niezręczną ciszą, Annabeth usiadła na podłodze obok kufra i otworzyła go. Zaczęła w nim grzebać i układać rzeczy rozwalone w trakcie ich chaotycznej ucieczki. Nagle syknęła, gdy jej palec wskazujący natrafił na coś o ostrym brzegu i przeciął jej skórę. Odruchowo wyjęła rękę ze kufra i włożyła palec do ust.
- Skaecyłam się. - wybełkotała, napotkawszy spojrzenie Harry'ego. Po chwili zajrzała z powrotem do kufra i ostrożnie wyjęła przedmiot, który zadał jej ranę. Oczywiście skaleczenie szybko zniknęło, uleczone mocami Ann, która teraz pustym wzrokiem wpatrywała się w trzymane w ręku zdjęcie. Fotografia przedstawiała ją i Riley, rok temu, w wakacje. Przytulone, roześmiane, w kwiecistych sukienkach. Teraz szybka była pęknięta, brakowało fragmentu, a w miejscu, gdzie skaleczyła się Ann widniało trochę krwi. Czerwona ciecz przybrudziła lekko zdjęcie, zamazując kawałek twarzy Annabeth. W oczach blondynki zakręciły się łzy.
- Dlaczego mi to zrobiłaś?! Dlaczego mnie zostawiłaś?! - wykrzyczała, mocno ściskając w dłoniach zdjęcie, po czym rzuciła nim w ścianę naprzeciw siebie tak, że rozleciało się na kilka kawałków. Schowała twarz w dłoniach i pozwoliła łzom popłynąć.
   Harry, widząc to, podszedł do niej i klęknął obok, obejmując ramieniem. Zaczął ją uspokajać i pocieszać. Tymczasem, znajdujący się w salonie Dursley'e spojrzeli po sobie zdziwieni, słysząc hałas. Wbiegli wszyscy troje na górę i stanęli po drzwiami pokoju swojego podopiecznego. Coraz bardziej popadali w panikę, słysząc tam czyjąś rozmowę i odgłosy płaczu.
- V-Vernoon... - wyjąkała Petunia. - Co tam się dzieje? Tam słychać jakąś dziewczynę! - pisnęła.
- Jak to dziewczynę? Harry nie ma dziewczyny! - zawołał Dudley, patrząc na tatę.
- Przecież tego bachora nie ma w domu już od kilku dni! Skąd on się tam wziął? - warknął i wszedł do środka, a jego żona i syn zaraz za nim, chowając się za jego plecami.
   Harry, widząc wujostwo i kuzyna w swoim pokoju, drgnął i podniósł się z klęczek. Wzrok Vernona przenosił się to na swojego siostrzeńca, to na jego płaczącą koleżankę.
- TY! CO TO MA ZNACZYĆ?! GDZIEŚ TY BYŁ TYLE CZASU?! WYSZEDŁEŚ TYLKO PO BUŁKI I ZNIKNĄŁEŚ!!! - wrzeszczał pan Dursley, przez co jeszcze bardziej wystraszył Annabeth. Mimo to jednak dziewczyna się podniosła, otarła łzy i wydukała:
- T-to moja wina.. Harry spotkał mnie po drodze.. i.. i mi p-pomógł...
- MASZ SZLABAN NA MIESIĄC! TO CIĘ NAUCZY ZNIKAĆ Z DOMU NA CAŁE DNIE!!! - krzyknął wuj, celując palcem w chłopaka.
- Ale my jutro jedziemy do Hogwartu! - zaprotestował brunet.
- NIE OBCHODZI MNIE TO!!! MASZ SZLABAN!!! A TY MŁODA DAMO MASZ WRACAĆ DO DOMU!!! CHŁOPCZE, ILE RAZY CI MÓWIŁEM, ŻE MASZ ZAKAZ SPROWADZANIA GOŚCI?!!
- Nie! Annabeth zostaje ze mną! Ona nie może wrócić do domu! Tam jest niebezpiecznie, może zginąć!
- NIE OBCHODZI MNIE LOS TAKICH JAK TY!!!
- TAK?! W TAKIM RAZIE JA STĄD IDĘ RAZEM Z ANN!!! NIE PUSZCZĘ JEJ SAMEJ SKAZANEJ NA ŚMIERĆ TYLKO DLATEGO, ŻE JESTEŚ TAK MAŁO LUDZKI I NIE OBCHODZI CIĘ LOS INNYCH!!! - wrzasnął brunet, chwytając rękę Ann i przeteleportował ich do miejsca, które jako pierwsze przyszło mu do głowy. Miejsca, gdzie miał swój tak jakby drugi dom, drugą rodzinę. Miejsca, gdzie zawsze zostałby miło przyjęty, zarówno przez przyjaciela, jak i przez jego rodziców, braci oraz siostrę. Siostrę, która była dziewczyną Harry'ego.
   "Jezu, co ja robię?" - chłopak skarcił się w myślach, kiedy przypomniał sobie, że w Norze, oprócz Rona, mieszka także Ginny. "Tsaaa... Na pewno by mnie miło przyjęła, jakby zobaczyła, że jest ze mną Annabeth..." - pomyślał, robiąc nieciekawą minę, co nie umknęło uwadze blondynki.
- Wszystko w porządku? Gdzie jesteśmy?
- Co..? Yyy.. jesteśmy pod domem mojego przyjaciela, ale.. wiesz co? Przypomniało mi się, że on jest teraz gdzieś u rodziny.. - język Harry'ego zaczął się plątać. Zmieszał się jeszcze bardziej, gdy zauważył, jak ktoś chodzi po podwórku. Szybko złapał Ann za ramiona i odwrócił w swoją stronę, by srebrnooka nie dostrzegła widocznej z daleka rudej czupryny.
- Mam pomysł. Znam jeszcze jedno miejsce, w które możemy się do jutra przenieść.
- To na co czekamy? - Annabeth uśmiechnęła się delikatnie, chwytając jedną ręką jego dłoń, a drugą swoją walizkę. - Ruszajmy.
   Chłopak wziął głęboki wdech i w ułamku sekundy znaleźli się na Grimmauld Place. Po chwili im oczom ukazał się dom rodziny Black, do którego weszli po cichu.
- Gdzie jesteśmy? - szepnęła Ann, nie mogąc powiedzieć nic głośniej.
- W domu mojego ojca chrzestnego. - odszepnął brunet, rozglądając się po mieszkaniu. W środku było widać ślady użytkowania, co Harry uznał za dobry znak. Członkowie Zakonu albo tu teraz przebywają, albo byli tutaj niedawno.
   Chłopak zrobił kilka wolnych kroków na przód. Nagle przed nim ukazała się czyjaś sylwetka, rozbłysło niebieskie światło, a zielonooki został odrzucony do tyłu i pozbawiony różdżki.
- Harry! - ciszę przedarł krzyk Annabeth, która klęknęła obok chłopaka, jednocześnie wyciągając różdżkę i odwracając się w stronę, z której nadszedł atak. Napastnik po raz kolejny uniósł różdżkę, ale słysząc imię swojego bratanka, opuścił ją.
- Harry? - Ann dobiegł męski głos, a jej towarzysz dźwignął się na nogi, masując swoje plecy.
- Syriusz? - zapytał, patrząc w przestrzeń, by po chwili wpaść w ramiona jakiegoś mężczyzny.
- Wybacz ten atak. -  mężczyzna poklepał młodego Pottera po plecach, jak swojego starego kumpla, którego nie widział kopę lat.
- Nie szkodzi. Naprawdę.
- A tak w ogóle to co ty tutaj robisz? I.. kim jest twoja koleżanka? - zapytał, przyglądając się srebrnookiej.
- Nazywam się Annabeth Magritte.
- Annabeth... - mruknął, jakby się nad czymś zastanawiał, po tym, jak usłyszał jej imię. - Syriusz. Ojciec chrzestny Harry'ego. - odpowiedział Łapa.
- Miło mi pana poznać.
- Zaraz ci wszystko opowiemy, ale.. Możemy zostać tutaj na noc? - zapytał Harry, łapiąc za walizki.
- Jasne, czuj się jak u siebie. - powiedział Black, przywołując na twarz uśmiech. - Super, że wpadłeś. Chodźcie, na górze są jeszcze inni członkowie Zakonu. - mówiąc to, zaczął prowadzić ich po starych, skrzypiących schodach.
- Zakonu? Harry, o co chodzi? - zapytała blondynka, marszcząc brwi, lecz młody Potter przytknął palec do ust.
- Csiii.. później ci wszystko wyjaśnię. Na razie chodź.
   Po chwili cała trójka znalazła się w dużym pomieszczeniu na piętrze. Stały tam dwie ogromne kanapy oraz dwa fotele okazałej wielkości. Po środku stał wielki, dębowy stół, a dookoła niego siedziało kilka osób.
- Harry? Jak miło cię widzieć! - zawołał jakiś mężczyzna, podchodząc do niego i przytulając, podobnie jak Syriusz wcześniej.
- Remus. Mi również miło cię widzieć. - na twarzy Harry'ego widniał uśmiech, kiedy witał się z innymi. Ann usłyszała, jak wita się z niejakim Moody'm, Kingsley'em oraz Tonks, natomiast przed ostatnim z członków, skłonił się lekko i wymamrotał.
- Profesor Snape. Witam..
- Witaj Potter. - odpowiedział czarnowłosy mężczyzna, którego Ann znała ze swoich lekcji odbywających się w domu. Dziwne jej się wydawało, że mężczyzna niemal cały czas przypatrywał się jej uważnie, Harry'ego nie obrzucając nawet jednym spojrzeniem. Blondynka spostrzegła, jak nauczyciel eliksirów zacisnął dłonie w pięści, chowając je w szerokich rękawach swojej czarnej jak noc szaty.
- Co tu robicie? - zapytał Snape, przeszywając ich spojrzeniem.
- Właśnie Harry. Opowiadaj. - Remus posunął się na kanapie, robiąc najmłodszym miejsce. Kiedy usiedli, brunet zaczął swoją opowieść, a wszyscy słuchali ich z uwagą. Kiedy skończył, pierwszy odezwał się Syriusz.
- Harry, dlaczego nie przyszliście tutaj od razu?! - zapytał, zły na swojego chrześniaka, że tyle ryzykował.
- W kwaterze bylibyście najbezpieczniejsi niż w tych wszystkich miejscach, które odwiedziliście. - wycedził profesor Snape.
- Harry, wiesz, że Voldemort w każdej chwili mógłby cię dopaść? - tym razem odezwał się Remus. - Chwilowa szkolna przerwa w czasie której byłeś poza zamkiem, spokojnie by mu wystarczyła.
- Tak, wiem, ale zrozumcie, że nawet nie przyszło mi to do głowy... Nie wiem czemu.. próbowałem sobie poradzić sam.. w ogóle zapomniałem o kwaterze.. - tłumaczył Harry, a jego wyjaśnienia przerwał Severus:
- Oczywiście święty i najlepszy pan Potter potrafi poradzić sobie w każdej sytuacji. Nie obchodzi go to, że przez jego samowolkę mogą zginąć inni. Pomyślałeś, co by było, gdyby śmierciożercy was pojmali i zaprowadzili do Voldemorta? Byłoby już po tobie oraz po twojej towarzyszce. Chyba nie chciałbyś mieć nikogo na sumieniu? - tym pytaniem zakończył swój wykład, patrząc swoimi czarnymi oczami na młodzieńca. Harry jedynie zacisnął zęby i nic nie odpowiedział.
- Severusie. Przestań. Oni na pewno są zmęczeni. Grunt, że uszli z życiem, nie powinniśmy ich dołować jeszcze bardziej. - odezwał się Lupin.
- A jakby nasz Złoty Chłopiec zginął? A razem z nim dziewczyna? - zapytał, a jego oczy niemal błyszczały ze złości. Zawsze denerwowała go samowolka Pottera. Profesor twierdził, że Wybraniec uważa się za najlepszego i nie uznaje zasad oraz porad innych.
- Ale żyją. I teraz potrzebują odpoczynku. Chodźcie, pokażę Wam pokoje. - wymianę zdań przerwał Syriusz, wstając i wyprowadzając ich z pomieszczenia.
- Harry, prześpisz się w moim pokoju, a ty, Annabeth, w Tonks. - powiedział, pokazując im poszczególne sypialnie. Podziękowali grzecznie, poinformowali, że jutro wyjeżdżają, po czym każde z nich położyło się w wyznaczonych łóżkach. Annabeth zasnęła zmęczona, zanim jeszcze dotknęła głową poduszki, a Harry jeszcze rozmyślał nad swoim postępowaniem oraz nad słowami członków Zakonu. Dopiero po jakimś czasie zasnął, nie mogąc doczekać się, aż razem z Ann znajdą się w Hogwarcie.

**********************************************************

   Młody pan Potter obudził się rano, gdy wszyscy członkowie Zakonu jeszcze spali. Zszedł na dół do kuchni, gdzie przy stole siedział jego ojciec chrzestny, pijąc kawę i czytając Proroka Codziennego.
- Piszą coś ciekawego? - zapytał, siadając do stołu.
- Jak zwykle, Skeeter pisze jakieś bzdury. Żadnych ciekawych tematów ani informacji. - Syriusz wzruszył ramionami. - Może coś zjesz? - zapytał po chwili, odkładając gazetę na bok.
- Nie, nie, dziękuję. Niedługo będziemy się zbierać, na dziesiątą musimy być na dworcu.
- Lupin, Tonks i Moody będą was eskortować. - poinformował go Łapa.
- Czy to konieczne? - jęknął brunet. Nigdy nie lubił zawracać innym głowy swoją osobą.
- Konieczne, Potter. Bardziej niż ci się wydaje. - usłyszał za sobą głos Snape'a, który nie wiadomo kiedy znalazł się w kuchni.
- No dobrze.. To ja pójdę obudzić Annabeth i wychodzimy. - zielonooki wstał od stołu i poszedł do tymczasowej sypialni Ann. Obudził delikatnie blondynkę i poinformował, że muszą się już zbierać. Po kilku minutach byli już w drodze na dworzec w asyście Nimfadory Tonks, Remusa Lupina oraz Alastora Moody'ego.


***

Witam Was wszystkich serdecznie :) ufff w końcu udało mi się dokończyć zaczęty już bardzo dawno rozdział. Przepraszam, przepraszam i jeszcze raz bardzo Was przepraszam, że tyle z tym zwlekałam. Mogę się wytłumaczyć, ale nie widzę sensu zaśmiecania tego posta moimi marnymi wyjaśnieniami. Wiedzcie tylko, że w końcu, zmorzona chorobą, siedzę sama w domu, mam mnóstwo czasu, który wykorzystuję na nadrobienie rozdziału. Gdyby nie ta choroba i ponad 39 stopni gorączki, rozdział pewnie nadal by czekał na dokończenie, a ja byłabym zarobiona i zajęta. Cóź.. po prostu wypad na Mazury mi nie posłużył i wróciłam z pamiątką z wakacji w postaci choroby. Na razie obdarzam Was rozdziałem na Zagubionej, a niebawem nowa notka na http://hogwart-my-new-school.blogspot.com :) czuwajcie ;)
I wybaczcie.
Że kazałam Wam tyle czekać.
I proszę o opinię o tym pisanym w czasie gorączki rozdziale.
Mam nadzieję, że dużo błędów nie ma, momentami ja sama nie wiem co mówię, czy piszę. Wczoraj bredziłam coś bez sensu, kazałam chłopakowi wziąć "niebieski, niski, wysoki rower" o.O Głupia ja.
To... pozdrawiam Was serdecznie, mam nadzieję, że czytelników mi nie ubyło przez ten czas i czekam na opinię, krytykę oraz PORZĄDNY OPIEPRZ ZA TO, ŻE KAZAŁAM WAM TYLE CZEKAĆ.
Do następnego, bajo :*
/Annabeth