środa, 21 stycznia 2015

Rozdział 7.

   Riley łypnęła wzrokiem na Ann, masując przy tym bolący tyłek, który ucierpiał lekko przy gwałtownym spotkaniu z ziemią.
- I co durniu? - zwróciła się smutnym głosem do przyjaciółki. - Przez ciebie nas wyrzucił, było się z nim nie kłócić.
- Spadaj. - mruknęła Annabeth. - Słyszałaś, że już go denerwowałam. Sam tak powiedział.
- No to było tak nie gadać.
- Ja mu po prostu jestem wdzięczna...
- Wystarczyłoby podziękować.
- Dziękowałam..
- Ale niepotrzebna była ta cała gadka o tym narażaniu życia. - Riley pouczyła przyjaciółkę, która westchnęła, słysząc te słowa.
- A jak my się teraz dostaniemy do domu, pomyślałaś? - zapytała czarnowłosa, na co Ann rzuciła:
- Przeteleportujemy się.
- Dobrze wiesz, że mi to jeszcze nie idzie zbyt dobrze.
- Ale mi idzie. - Annabeth wywróciła oczami.
- No to rusz się, bo chcę się położyć. Nie mam siły.. Marzy mi się gorąca czek... - urwała, kiedy Annabeth przyłożyła jej dłoń do ust, uciszając ją.
- No co? - zapytała oburzona Riley stłumionym głosem, próbując się odsunąć z zasięgu rąk przyjaciółki.
- Ćsiii.. zamknij się! - szepnęła Ann, wyglądając ostrożnie między spaliżowanymi pędami i patrząc gdzieś dalej. Riley zmarszczyła brwi i podążyła za wzrokiem przyjaciółki. To, co ujrzała, zamurowało ją. W stronę drugiego wejścia chatki, od strony drogi, gdyż one znajdowały się na łące za chatą, sunęła grupka śmierciożerców. Sparaliżował ją strach.
- Annabeth.. ja nie chcę znowu dostać się w ich łapy... - szepnęła panicznie, a Annabeth uciszyła ją karcącym spojrzeniem. Obserwowała ruchy śmierciożerców, ale była zbyt wystraszona, żeby zareagować w jakikolwiek sposób. Z przerażeniem w oczach patrzyła, jak ci źli ludzie wchodzą do chaty, a po chwili słychać jakieś głosy i hałasy. Śmierciożercy nagle biegiem opuścili chatę i w dosłownie ułamku sekundy po ich wyjściu rozległ się wielki huk i chata się zawaliła. Wszędzie unosił sie pył i kurz. Gdy opadł za kilka minut, śmierciożerców już nie było. Annabeth, kaszląc, podniosła się z ziemi, wyszła z kryjówki między pędami rośliny weszła między gruzy chaty. Zaczęła rozglądać się panicznie w poszukiwaniu bruneta.
- Harry..? Harry! Proszę, powiedz, ze nic ci się nie stało... - jej głos był płaczliwy, a oczy szklane. Nagle, wśród zgliszczy, zauważyła czyjąś rękę. Pełna nadziei podbiegła do tego miejsca i padła na kolana. Zaczęła odwalać gruz, a całej scenie przyglądała się z oddali Riley, nadal siedząc na ziemi i zastanawiając się nad zachowaniem swojej przyjaciółki. "Czyżby się zakochała w tym zielonookim, przystojnym brunecie?" - pomyślała, ale zaraz odrzuciła tę myśl. Nie, to niedorzeczne. Annabeth, z reszta podobnie jak i ona, nie zadawała się w ogóle ze swoimi rówieśnikami. Chyba nawet nikogo w ich wieku nie znały. Przyczyna była prosta. Jej matka oraz babcia Annabeth zabraniały im na jakiekolwiek kontakty z obcymi. Były odizolowane. Uczyły się w domu, prawie nigdzie nie wychodziły. A teraz, gdy poznała tego chłopaka, po prostu się zauroczyła. Zgłupiała, od braku towarzystwa równieśników. To nie mogło być zakochanie. "Nie, jeszcze nie teraz." - Riley pokręciła głową. "Zbyt krótko się znają".
   W tym czasie Ann zdołała odrzucić na bok gruz, odsłaniając tym samym ciało Harry'ego. Gwałtownie potrząsnęła głową, odrzucając od siebie myśl, że to jest jego ciało. To musi być ON. To musi być Harry, a nie jego ciało, on na pewno żyje..
   Ze łzami w oczach patrzyła na niego, jak leży wśród zgliszczy, ubrudzony i poraniony, z zamkniętymi oczami i okularami przekrzywionymi, ze zbitym szkiełkiem. Przyłożyła mu dłoń do piersi. Poczuła ogromny przypływ ulgi, kiedy pod palcami poczuła ledwo wyczuwalne uderzenia jego serca. Skupiła się i spróbowała przywołać swoje moce, które odkryła u siebie jeszcze jako siedmiolatka. Znalazła pieska, które pogryzły inne psy. Przyprowadziła go na podwórko, dała jeść i zaczęła pielęgnować, kiedy ujawniły się jej moce uzdrawiające, regenerując rany zwierzęcia. Od tamtej pory używała ich wielokrotnie. I tym razem spróbowała uzdrowić Harry'ego. Po chwili skupienia wokół niej pojawiło się blade światło, a z jej dłoni przytkniętej do serca wypłynęło przyjemne ciepło, rozchodząc się po całym ciele bruneta i likwidując powierzchowne rany. Nagle Harry się poruszył. Uniósł rękę i położył swoją dłoń na jej dłoni, przyciskając ją mocniej do serca. Annabeth z zapartym tchem obserwowała, jak rany chłopaka się goją, a on powoli odzyskuje przytomność. Po chwili otworzył oczy. Patrzył przez chwilę na Annabeth zamglonym wzrokiem, jakby jeszcze był wpółprzytomny, po czym mocno ją przytulił. Tulił ją tak mocno, że aż zabrakło jej tchu, po chwili jednak odsunął się i spojrzał na nią szczerze i z troską.
- Przepraszam.. Ale musiałem was wypędzić... Gdy zauważyłem ich w oddali przez okno... Nie mogłem was zostawić w chatce.. Bałem się, że coś wam się stanie... - zaczął wyjaśniać, ale Annabeth uciszyła go, przykładając mu palec do ust.
- Csiii, Harry... Nic się nie stało... Dziękuję.. Ty.. Uratowałeś nas... - wyszeptała i wpadła mu w ramiona. Brunet objął ją i mocno tulił. Chciał się upewnić, że nic jej nie jest. Chciał poczuć, że jest przy nim. Cała i zdrowa.
- Ekhem. Nie przeszkadzam wam? - nagle obok nich znalazła się Riley. Ann i Harry odsunęli się od siebie zmieszani i spojrzeli na Riley.
- Nie uważacie, że trzeba stąd wiać? - spytała czarnowłosa, a Harry pokiwał głową.
- Tak, musimy opuścić to miejsce.. Riley, może przeteleportujemy się do twojej mamy? Na pewno się ucieszy, że nic ci nie jest.
- O tak, jak najszybciej.
   Zielonooki podniósł się, lecz zaraz potem znów wylądował na stercie gruzu, sycząc z bólu.
- Harry, co ci jest? - spytała zmartwiona Ann.
- Moja noga. Boli. - powiedział, zaciskając zęby. Dotknął prawej nogi nieco powyżej kostki i aż jęknął. - Chyba złamana...
- Nie uleczyłam jej? - zdziwiła się Annabeth. - A-ale jak..?
- Nie wiem.. może twoja moc nie działa na złamania? - spytał brunet, patrząc na nią uważnie. Dziewczyna wpatrywała się w niego z troską.
- Harry, przykro mi, ale nie znam żadnego zaklęcia na złamane kości...
- Ale ja znam. - Riley wywróciła oczami i sięgnęła swoją różdżkę. Rzuciła niewerbalne zaklęcie na nogę Harry'ego, a ta po chwili była już cała i zdrowa.
- Dziękuję ci, Riley. - powiedział chłopak, wstając.
- Nie ma sprawy. Kiedyś się odpłacisz. - mrugnęła i uśmiechnęła się lekko.
- To jak? Wracamy do domu? - zapytała Ann, a Harry złapał ją i Riley za ręce.
- Jasne. To do domu Riley, tak? - spytał, zerkając na Annabeth, a ta pokiwała głową. Harry przeteleportował ich we wskazane miejsce i już po chwili znajdowali się w salonie domu Taylorów.
- Mamo! Mamo, wróciłam! - zawołała Riley i wybiegła z salonu. Annabeth westchnęła i opadła na kanapę. Harry usiadł obok niej.
- Chciałabym i ja mieć dla kogo wracać do domu... - powiedziała cicho smutnym głosem. Brunet nic nie odpowiedział, tylko oparł jej głowę na ramieniu. Zrobiło mu się przykro, było mu żal tej dziewczyny. Czuła się taka samotna i odosobniona, nie miała praktycznie nikogo w tym wielkim świecie... On idealnie potrafił wczuć się w jej sytuację. U Dursley'ów czuł się identycznie.
- Wiem, co czujesz. - powiedział po chwili. Ann przekręciła głowę w jego stronę i spojrzała na niego. Harry, czując jej wzrok na sobie, uniósł delikatnie głowę znad jej ramienia, by również na nią spojrzeć. Wstrzymał oddech, gdy zobaczył, jak jej śliczna twarz znajduje się blisko jego twarzy, a już po chwili zatracił się w jej szarych tęczówkach, które idealnie współgrały z blond włosami. Ich oddechy przyśpieszyły, a z ciał bił niewiarygodny żar. Harry nie mógł się powstrzymać, by nie pogłaskać Ann po policzku. Dziewczynę przeszedł przyjemny dreszcz, kiedy poczuła ciepły dotyk bruneta. Spojrzała mu w oczy i dostrzegła w nich figlarne ogniki. Rozchyliła delikatnie usta, biorąc głęboki wdech, po czym zagryzła wargę. Oplotła mu ręce na szyi, po czym zanurzyła dłoń w jego włosach. Harry objął ją w pasie i przyciągnął bliżej. Po chwili ich twarze dzieliły już zaledwie milimetry, a oddechy mieszały się i łączyły w jeden. Nagle, pchani jakimś dziwnym impulsem, złączyli swoje wargi. Gdy tylko ich usta się zetknęły, poczuli, jakby coś w nich wstąpiło. Pocałunki stały się gwałtowne i namiętne, każde chciało być jak najbliżej drugiego. Harry zszedł z pocałunkami niżej, na szyję Ann, pieszcząc językiem jej wrażliwe miejsca. Blondynka przechyliła głowę do tyłu, a z jej ust wydobył się cichy jęk rozkoszy. Wygięła plecy w łuk, czując te przyjemne pieszczoty na swojej szyi. Odchyliła się w tył, kładąc się na kanapie. Harry pochylił się nad nią, wracając z powrotem do jej ust. Annabeth oplotła go nogami, a ręce włożyła pod jego koszulkę, wodząc dłońmi po jego ciele. Chwila rozkoszy i uniesienia między nimi nie trwała długo, gdyż po chwili Harry oprzytomniał i zaprzestał pocałunków. Odsunął się delikatnie, a Annabeth spojrzała mu w oczy pytająco.
- Ann.. jesteśmy w mieszkaniu twojej ciotki... W każdej chwili ktoś tu może przyjść... - powiedział cicho, głosem zachrypniętym od emocji. Jego wzrok błąkał się od oczu do ust Annabeth i z powrotem. Dziewczyna zabrała nogi, którymi nadal go oplatała, po czym brunet wyprostował się i wstał z kanapy. Ann uniosła się do pozycji siedzącej, obserwując, jak Harry przeciera twarz dłońmi, by wyzbyć się pozostałości emocji, które jeszcze nim targały. Annabeth nie ukrywała, że to, co między nimi zaszło, było dla niej nie lada przeżyciem. Jej klatka piersiowa unosiła się i opadała w szybkim tempie, oczy błyszczały a usta były grzesznie rozchylone.
- Możemy przenieść się do mnie. - powiedziała, przechylając głowę w bok. Harry zerknął na nią. Jego wzrok padł na odsłonięty fragment szyi, który tylko zachęcał, by go pocałować i pieścić. Zielonooki już otworzył usta, by co śodpowiedzieć, kiedy w salonie pojawił się patronus, niosąc dla nich jakże szokujące wieści...

czwartek, 15 stycznia 2015

Rozdział 6.

   Harry już kilka minut kucał obok fotela, na którym siedziała Annabeth i trzymał dziewczynę za rękę. Szeptał jej kojące słowa, byleby tylko nie płakała, nie rozpaczała.. Nie mógł patrzeć, jak cierpi, więc za wszelką cenę chciał ją pocieszyć.
- Proszę, powiedz, że ona żyje... - po jej policzkach nie przestawały lecieć łzy. Harry wytarł je wierzchem dłoni, po czym odpowiedział:
- Żyje. Oddycha.
- Ale kiedy ona się obudzi? - zapytała z płaczem.
- Nie mam pojęcia.. poczekamy jeszcze trochę, a jeśli się nie obudzi, znajdę jakąś pomoc.
   Annabeth nic nie odpowiedziała. Siedziała i patrzyła przez łzy na leżącą na łóżku, nieprzytomną Riley. Dwa następne dni minęły jej bardzo podobnie. Na przemian spała i patrzyła tępo na przyjaciółkę. Nie chciała nic jeść, ciągle tylko płakała. Harry'ego zaczynało to powoli irytować. Nie potrafił jej niczym zająć, pocieszyć, zagadać... Ann nie robiła nic poza spaniem i płaczem. I denerwowaniem go. Trzeciego dnia już nie wytrzymał. Kiedy Annabeth przebudziła się z krótkiej drzemki i znów zaczęła szlochać, sprawiając tym samym, że nie mógł się skupić na czytaniu jakiejś znalezionej w chatce książki, zapytał z irytacją w głosie:
- Czy mogłabyś w końcu przestać płakać i zająć się czymś pożytecznym?
- Co..? - Ann przetarła zaczerwienione i podkrążone oczy.
- Pytałem, czy mogłabyś w końcu przestać płakać i zająć się czymś pożytecznym.
   Annabeth zatkało. Nie wiedziała, co ma odpowiedzieć. W końcu wykrztusiła z siebie tylko jedno krótkie pytanie:
- Czy ja ci w czymś przeszkadzam?
- Ciągle płaczesz i mnie to irytuje. Próbowałem cię pocieszyć, próbowałem cię czymś zająć, ale ty tylko płaczesz i płaczesz. To jej wcale nie pomoże.
- Gdyby twoja przyjaciółka była porwana przez śmierciożerców, a potem była nieprzytomna, to jestem ciekawa, jak byś się zachowywał. - syknęła.
- Na pewno nie płakałabym całymi dniami. Szukałbym sposobu, żeby ją uratować.
- Czyli sugerujesz, że nic nie robię?
- A robisz?
- A co? Może ty robisz?
- A nie? Gdyby nie ja, to Riley nadal byłaby u śmierciożerców.
- Teraz będziesz mi to wypominał? - wstała.
- Nie, Ann, po prostu chcę ci uświadomić, że płacz nic tu nie pomoże.
- W takim razie przepraszam, że ci się narzucałam. Obiecuję, że jak tylko Riley wróci do siebie, obie damy ci spokój i odejdziemy z twojego życia. - ruszyła w stronę drzwi chaty.
- Nie! Ann, stój! - poderwał się. Annabeth chwyciła za klamkę.
- Idę się przewietrzyć. - otworzyła drzwi.
- Nie wolno ci!! Nie wychodź! - Harry pobiegł w jej stronę, lecz było już za późno. Annabeth otworzyła drzwi, a do środka wtargnęły grube, zielone macki jakiejś dzikiej, żywej rośliny. Annabeth krzyknęła przestraszona, kiedy jedna z nich owinęła się wokół jej nadgarstka. Harry podbiegł do niej i odepchnął ją od drzwi. Roślina nie puściła Ann tylko zagłębiła się bardziej do chaty i owinęła drugą mackę wokół talii dziewczyny. Brunet zatrzasnął drzwi, przygniatając tym samym części rośliny, które znalazły się wewnątrz chaty. Po chwili, pod wpływem nacisku drzwi, ruchome macki odpadły od reszty rośliny znajdującej się na zewnątrz. Puściły wystraszoną dziewczynę, która cofnęła się wystraszona i opadła na jeden z foteli, dysząc ciężko. Pędy spadły na podłogę marszcząc się i kurcząc do mniejszych rozmiarów. Harry machnął różdżką, likwidując pozostałości po tej złowieszczej roślinie.
- Nie masz prawa więcej tak robić!! Dookoła tego domu rosną te cholerne rośliny dlatego można się tutaj tylko teleportować!!! Nie wolno wejść ani wyjść stąd drzwiami czy oknem! Nigdy więcej nie rób takich głupot! Mogłaś zginąć! Dociera to do Ciebie..?! - Harry dosłownie wpadł w szał, ale urwał, widząc skuloną w fotelu Annabeth, drżącą i płaczącą ze strachu, nadal przeżywającą to bliskie spotkanie z rośliną. Wpatrywała się teraz w niego wielkimi oczami, nie dość, że przestraszona przez te żądne krwi pędy, to jeszcze zaskoczona jego nagłym wybuchem. Wziął kilka głębokich wdechów.
- Ann.. przepraszam... Nie płacz już. - podszedł do niej by ją przytulić. W ostatniej chwili się zawachał. Co on w ogóle wyprawia? Najpierw się z nią kłóci, później ratuje jej tyłek przed krwiożerczą rośliną, a potem na nią wrzeszczy. I teraz chce ją przytulić? Tak, do cholery, chciał tego. Chciał ją pocieszyć, sprawić, by czuła się bezpieczna. By nie płakała więcej. Przez niego.
   Zbliżył się do niej. Niepewnie pochylił się nad nią i ją przytulił. Annabeth z początku drgnęła nieufnie, ale po chwili odwzajemniła uścisk. Objęła go delikatnie i nieśmiało, twarz wtuliła w zagłębienie na jego szyi. Czuł, jak jej łzy wsiąkają w jego koszulkę oraz spływają mu po szyi. Zacieśnił uścisk.
- Ćsiii... Ann.. nie płacz, proszę... - pogłaskał ja po głowie. Dziewczyna nagle odsunęła się od niego gwałtownie. Spojrzał na nią pytająco. Annabeth wpatrywała się wielkimi oczami w coś za jego plecami.
- Harry.. Poruszyła się! - zawołała. Obejrzał się i domyślił, że chodzi o Riley. Rzeczywiście. Leżała teraz w trochę innej pozycji niż wcześniej, a jej oddech był głębszy.
- Chyba jej się polepszyło. - stwierdził, podchodząc do jej łóżka i siadając na jego brzegu. Annabeth również podeszła do leżącej przyjaciółki i zajęła miejsce po jej drugiej stronie. Ujęła jej dłoń i czekała, aż się obudzi. W jej oczach pojawiły się radosne ogniki, kiedy Riley delikatnie ścisnęła jej dłoń. Chwilę po tym, otworzyła oczy.
- A-annabeth.. Gdzie.. gdzie my jesteśmy? - czarnowłosa zmarszczyła brwi i rozejrzała się po chacie. Jej wzrok padł na Harry'ego. - A to kto?
- Nazywam się Harry. - powiedział brunet, zanim Ann zdażyla cokolwiek powiedzieć.
- Kim jesteś? Nie pamiętam cię... Ann, kogo ty sprowadziłaś? Wiesz, co mówi moja mama i twoja babcia...
- Tak, wiem, ale on nam pomógł...
- To ja może zostawię was same, to sobie wszystko wyjaśnicie. - Harry podniósł się, a Annabeth rzuciła mu pełne wdzięczności spojrzenie. Gdy chłopak opuścił pokój, Ann opowiedziała wszystko przyjaciółce, począwszy od napaści śmierciożerców, poprzez jej zanik pamięci i pomoc Harry'ego, a na jej uratowaniu zakończywszy.
- Coś sobie przypominam... Ale nie pamiętam za bardzo, gdzie mnie trzymali.. i kto tam był. Ale tam było okropnie... Oni.. znęcali się nade mną.. torturowali mnie... - Riley zaczęła płakać. Annabeth nic nie mówiąc przytuliła ją i zaczęła uspokajać.
- Wiesz jaki to był ból..? - zapytała Riley zapłakana.
- Wyobraź sobie, że wiem.. - mruknęła Ann.
- Co..?
- Noo... miałam z nimi jeszcze kilka spotkań.. i oberwałam raz Cruciatusem...
   Przyjaciółki ponownie wpadły sobie w ramiona. Gdy Harry wszedł do środka, zastał je przytulone, obie płakały. Ale tym razem ze szczęścia. Ich buzie się śmiały..
- Proszę. - wręczył im po kubku gorącej herbaty. Przyjęły je z wdzięcznością i zaczęły pić. Harry czuł na sobie wzrok Riley. No tak, był dla niej obca osobą, to dla niej pewnie trochę dziwne... Spojrzał na Annabeth. Była jakaś blada i patrzyła się pustym wzrokiem przed siebie.
- Ann? Wszystko w porządku? - spytał troskliwym wzrokiem, po czym usłyszał ciche prychnięcie Riley.
- Tak, jest dobrze.. - wymamrotała Annabeth.
- Na pewno? Jesteś jakaś blada..
-  Ona tak zawsze. - Riley wywróciła oczami. - Ann po prostu tak wygląda, ma taką cerę.
- Trochę boli mnie głowa.. Ale to nic, zaraz mi przejdzie... - wstała i przeniosła się na fotel. Usadowiła się wygodnie i ziewnęła przeciągle.
- Po prostu potrzebuję się przespać..
   Harry zaczął grzebać w kieszeni. Po chwili wyjął z niej kilka różowych tabletek i wręczył je Ann.
- Proszę. One pomagają na ból głowy. Możesz je połknąć, possać.. Jak wolisz.
   Annabeth uśmiechnęła się lekko i wzięła wszystkie na raz do buzi. Czuła, jak roztapiają się na jej języku, a ból głowy powoli ustępuje.
- Harry..? - odezwała się Riley. - To prawda, co mówiła Ann?
- Yyy.. zależy, co ci mówiła.
- No że tak się dla nas naraziłeś, ryzykowałeś życie...
- Aaa, o to chodzi... - zmieszał się - Nie, wcale nie ryzykowałem.
- Harry... - westchnęła. - Nie gadaj głupot, dobrze wiesz, że to prawda... Już kilka razy narażałeś życie dla mnie i dla Riley..
- Oj, Annabeth, przecież wiesz, że to nic takiego..
- Harry! Jak to nic takiego? - spytała zirytowana Ann.
- No po prostu.. Ja zawsze pomagam swoim przyjaciołom.
- A jeśli byś zginął? Pomyślałeś?
- Nie, nie pomyślałem. -Harry'ego cierpliwość powoli się kończyła. No dobrze, martwiła się o niego, tak samo jak i on o nią, no ale ile można mówić w kółko jedno i to samo?
- Nie wybaczyłabym sobie, gdybyś zginął.. przeze mnie... Nie chciałabym, żebyś znów ryzykował życie...
- Annabeth, przestań, bo już mnie denerwujesz.
- Że co? Czym? - zamrugała zdziwiona.
- Tym swoim gadaniem. Mam już go dość.
- To skoro masz już mnie dość, to może sobie pójdę? - zapytała, podnosząc się z fotela.
- Nie, zostań...
- Riley, podnoś się. - Annabeth zwróciła się do leżącej na łóżku przyjaciółki. Ta patrzyła się to na Ann, to na Harry'ego, nie wiedząc kompletnie, co ma robić. Była słaba, nie miała za bardzo siły, żeby się podnieść, a oni się kłócili i Annabeth chciała wracać...
- Nie, Riley, zostań. - zaprotestował brunet.
- Wstawaj z tego łóżka.
- Nie słuchaj jej, leż.
- Rusz ten tyłek i podnoś się z tego wyra! - warknęła Ann.
- Macie dwie minuty na opuszczenie tego miejsca. - powiedział nagle Harry i zacisnął zęby. Unikał wzroku Annabeth, wpatrując się cały czas w ścianę. Dziewczyna ze łzami w oczach założyła wiszącą na oparciu krzesła bluzę i zaczęła popędzać przyjaciółkę. Riley podniosła się z łóżka i wolnym krokiem, na jaki pozwalało jej samopoczucie, ruszyła w stronę drzwi.
- Riley! - warknęła Ann. - Tamtędy nie wyjdziesz. Chyba że chcesz być pożarta przez wielką, krwiożerczą roślinę.
   Riley spojrzała na nią, nic nie rozumiejąc. Harry natomiast otworzył drzwi i zaklęciem "Petrificus Totalus!" sparaliżował roślinę, po czym złapał obie dziewczyny za ramiona i dosłownie wypchnął na zewnątrz. Dziewczęta aż się przewróciły, wpadając w sparaliżowane pędy, a zielonooki zatrzasnął drzwi.

sobota, 3 stycznia 2015

Rozdział 5.

- Expecto Patronum! - w stronę dementorów z różdżki Harry'ego wyskoczył srebrny jeleń, który sprawił, że dementorzy wycofali się z domu. W salonie została tylko grupa śmierciożerców. TYLKO, albo raczej AŻ. Dementorzy w tym momencie byli najmniejszym zmartwieniem, gorzej z tymi ubranymi w czarne szaty i maski na twarzach poplecznikami Voldemorta. Stali wszyscy z różdżkami w gotowości. Harry i Annabeth również wyjęli swoje, by w każdej chwili mogli się obronić. Ann gdy ich zobaczyła wpadła w jakiś amok. Była w takiej furii, że dosłownie rzuciła się na najbliżej stojącą kobietę w masce, którą, jak się później okazało, była Bellatrix. Annabeth złapała ją za szatę i zaczęła szarpać, krzycząc coś bez ładu i składu, by oddali jej Riley. Wściekła Lestrange odepchnęła Ann, która wylądowała na podłodze.
- Ty smarkulo! Ja cię nauczę kultury! Nie będziesz gówniaro mnie dotykać! Crucio!
   Wszystko działo się tak szybko, że zanim Harry zdążył podbiec do Ann, dziewczyna już wiła się z bólu na podłodze. Brunet nie mógł patrzeć, jak jego nowa przyjaciółka cierpi, jak patrzy pustym, zamglonym wzrokiem gdzieś w przestrzeń i krzyczy z bólu. 
- Zostaw ją, słyszysz?! Daj jej spokój! Wiem, czego chcecie! Pójdę razem z wami, ale najpierw oddajcie Riley i zapomnijcie o Ann!
   Bellatrix zaśmiała się szyderczo. Nie cofnęła zaklęcia, z rozkoszą patrzyła na cierpiącą dziewczynę.
- Chyba sobie kpisz, Potter. Mam ją zostawić? Co by to była za frajda? Najpierw się pobawimy, a później zostawimy dziewuchy w spokoju, a ty pójdziesz z nami. 
- Expelliarmus! - Harry w złości rzucił to zaklęcie na Lestrange, wytrącając jej z ręki różdżkę, która poszybowała przez pokój i wylądowała kilka metrów od właścicielki. Dzięki temu przerwał działanie Cruciatusa. Zanim ktokolwiek zdążył zareagować, chłopak wyczarował tarczę chroniącą jego i jej towarzyszkę, która już teraz powoli dochodziła do siebie po torturującym zaklęciu. 
- Potter! - wrzasnęła wściekła Bellatrix, ale zanim zdążyła coś jeszcze powiedzieć pod jego adresem, uciszył ją jeden z mężczyzn. Lucjusz. 
- Bello.. opanuj emocje, Potter'owi nic się nie może stać. - Malfoy złapał kobietę za nadgarstek. - Pamiętasz, co powiedział Czarny Pan?
- Wszystko dokładnie pamiętam. - syknęłą i wyszarpnęła rękę z uścisku Lucjusza.
- G-gdzie macie Riley..? Oddajcie mi ją... - wymamrotała Annabeth słabym głosem, podnosząc się z podłogi. Zaraz po tym zachwiała się, straciła równowagę i upadła. Usiadła na podłodze i spojrzała zrozpaczonym wzrokiem na śmierciożerców. Usłyszała ich śmiech, a zaraz potem głos Malfoy'a:
- Twoja przyjaciółka jest.. tutaj. - machnął różdżką, po czym w powietrzu ukazała się lewitująca przez czary śmierciożerców Riley. Była związana... i nieprzytomna. Annabeth, widząc przyjaciółkę w takim stanie, wydała z siebie bezradny jęk rozpaczy. 
- Puśćcie ją... proszę... - wyszeptała, ale ludzie w maskach ją zignorowali. 
- Potter! Do nas. - odezwał się Malfoy. Brunet wstał i podszedł bliżej nich.
- Harry, nie! - po policzkach Annabeth poleciały łzy. Lucjusz machnął różdżką i bezwładne ciało Riley opadło na podłogę obok Ann. Dziewczyna ujęła w ramiona nieprzytomną przyjaciółkę i zaczęła się do niej tulić i płakać. Sprawdziła tętno. Riley na szczęście żyła. Ale bya nieprzytomna i Annabeth nie wiedziała, co ma robić. Na dodatek Harry postanowił oddać się śmierciożercom dobrowolnie, bez walki. Nie miała pojęcia, jak uratować całą ich trójkę.
   Ale za to Harry wiedział, co robić. Szybko dobiegł do Ann i Riley. 
- Annabeth, podnoś się! - wykrzyknął, po czym ponownie wyczarował tarczę między nimi a śmierciożercami. Kiedy Ann się podniosła, dźwigając nieprzytomną przyjaciółkę, złapał ją za rękę i przeteleportował ich z pozoru do całkiem bezpiecznego miejsca. 
   Kiedy znaleźli się w małej, zabitej deskami chatce, Harry wziął w ramiona Riley i położył ją na małym łóżku w kącie pomieszczenia. Nie było tu zbyt przyjemnie, nio ale cóż... Lepsza zabita dechami, śmierdząca grzybem i wilgocią chatka niż przytulny dom Ann z bandą śmierciożerców w środku. Przykrył Riley jakimś kocem i zerknął na Annabeth. Ta siedziała w fotelu, z podkulonymi nogami i opierała głowę o kolana. Była cała zapłakana. Podszedł do niej i przytulił ją. Zaczął ją uspokajać. Nie wie, po jakim czasie Ann w końcu przestała płakać. Oboje byli zmęczeni, a jedyne łóżko w chacie zajmowała Riley. Annabeth zasnęła w fotelu, więc brunet okrył ją kocem, a sam rozsiadł się w drugim fotelu i również niedługo zasnął.
   Po jakimś czasie obudził go czyjś szloch. Otworzył oczy i rozejrzał się po pomieszczeniu. Kiedy jego wzrok przyzwyczaił się do ciemności zobaczył, że to mała, drobna postać Annabeth kuli się w drugim fotelu. I płacze. Nie wiedział, jak długo już tak szlocha, ale wiedział jedno. Że musi wstać, przytulić ją i pocieszyć.