czwartek, 15 stycznia 2015

Rozdział 6.

   Harry już kilka minut kucał obok fotela, na którym siedziała Annabeth i trzymał dziewczynę za rękę. Szeptał jej kojące słowa, byleby tylko nie płakała, nie rozpaczała.. Nie mógł patrzeć, jak cierpi, więc za wszelką cenę chciał ją pocieszyć.
- Proszę, powiedz, że ona żyje... - po jej policzkach nie przestawały lecieć łzy. Harry wytarł je wierzchem dłoni, po czym odpowiedział:
- Żyje. Oddycha.
- Ale kiedy ona się obudzi? - zapytała z płaczem.
- Nie mam pojęcia.. poczekamy jeszcze trochę, a jeśli się nie obudzi, znajdę jakąś pomoc.
   Annabeth nic nie odpowiedziała. Siedziała i patrzyła przez łzy na leżącą na łóżku, nieprzytomną Riley. Dwa następne dni minęły jej bardzo podobnie. Na przemian spała i patrzyła tępo na przyjaciółkę. Nie chciała nic jeść, ciągle tylko płakała. Harry'ego zaczynało to powoli irytować. Nie potrafił jej niczym zająć, pocieszyć, zagadać... Ann nie robiła nic poza spaniem i płaczem. I denerwowaniem go. Trzeciego dnia już nie wytrzymał. Kiedy Annabeth przebudziła się z krótkiej drzemki i znów zaczęła szlochać, sprawiając tym samym, że nie mógł się skupić na czytaniu jakiejś znalezionej w chatce książki, zapytał z irytacją w głosie:
- Czy mogłabyś w końcu przestać płakać i zająć się czymś pożytecznym?
- Co..? - Ann przetarła zaczerwienione i podkrążone oczy.
- Pytałem, czy mogłabyś w końcu przestać płakać i zająć się czymś pożytecznym.
   Annabeth zatkało. Nie wiedziała, co ma odpowiedzieć. W końcu wykrztusiła z siebie tylko jedno krótkie pytanie:
- Czy ja ci w czymś przeszkadzam?
- Ciągle płaczesz i mnie to irytuje. Próbowałem cię pocieszyć, próbowałem cię czymś zająć, ale ty tylko płaczesz i płaczesz. To jej wcale nie pomoże.
- Gdyby twoja przyjaciółka była porwana przez śmierciożerców, a potem była nieprzytomna, to jestem ciekawa, jak byś się zachowywał. - syknęła.
- Na pewno nie płakałabym całymi dniami. Szukałbym sposobu, żeby ją uratować.
- Czyli sugerujesz, że nic nie robię?
- A robisz?
- A co? Może ty robisz?
- A nie? Gdyby nie ja, to Riley nadal byłaby u śmierciożerców.
- Teraz będziesz mi to wypominał? - wstała.
- Nie, Ann, po prostu chcę ci uświadomić, że płacz nic tu nie pomoże.
- W takim razie przepraszam, że ci się narzucałam. Obiecuję, że jak tylko Riley wróci do siebie, obie damy ci spokój i odejdziemy z twojego życia. - ruszyła w stronę drzwi chaty.
- Nie! Ann, stój! - poderwał się. Annabeth chwyciła za klamkę.
- Idę się przewietrzyć. - otworzyła drzwi.
- Nie wolno ci!! Nie wychodź! - Harry pobiegł w jej stronę, lecz było już za późno. Annabeth otworzyła drzwi, a do środka wtargnęły grube, zielone macki jakiejś dzikiej, żywej rośliny. Annabeth krzyknęła przestraszona, kiedy jedna z nich owinęła się wokół jej nadgarstka. Harry podbiegł do niej i odepchnął ją od drzwi. Roślina nie puściła Ann tylko zagłębiła się bardziej do chaty i owinęła drugą mackę wokół talii dziewczyny. Brunet zatrzasnął drzwi, przygniatając tym samym części rośliny, które znalazły się wewnątrz chaty. Po chwili, pod wpływem nacisku drzwi, ruchome macki odpadły od reszty rośliny znajdującej się na zewnątrz. Puściły wystraszoną dziewczynę, która cofnęła się wystraszona i opadła na jeden z foteli, dysząc ciężko. Pędy spadły na podłogę marszcząc się i kurcząc do mniejszych rozmiarów. Harry machnął różdżką, likwidując pozostałości po tej złowieszczej roślinie.
- Nie masz prawa więcej tak robić!! Dookoła tego domu rosną te cholerne rośliny dlatego można się tutaj tylko teleportować!!! Nie wolno wejść ani wyjść stąd drzwiami czy oknem! Nigdy więcej nie rób takich głupot! Mogłaś zginąć! Dociera to do Ciebie..?! - Harry dosłownie wpadł w szał, ale urwał, widząc skuloną w fotelu Annabeth, drżącą i płaczącą ze strachu, nadal przeżywającą to bliskie spotkanie z rośliną. Wpatrywała się teraz w niego wielkimi oczami, nie dość, że przestraszona przez te żądne krwi pędy, to jeszcze zaskoczona jego nagłym wybuchem. Wziął kilka głębokich wdechów.
- Ann.. przepraszam... Nie płacz już. - podszedł do niej by ją przytulić. W ostatniej chwili się zawachał. Co on w ogóle wyprawia? Najpierw się z nią kłóci, później ratuje jej tyłek przed krwiożerczą rośliną, a potem na nią wrzeszczy. I teraz chce ją przytulić? Tak, do cholery, chciał tego. Chciał ją pocieszyć, sprawić, by czuła się bezpieczna. By nie płakała więcej. Przez niego.
   Zbliżył się do niej. Niepewnie pochylił się nad nią i ją przytulił. Annabeth z początku drgnęła nieufnie, ale po chwili odwzajemniła uścisk. Objęła go delikatnie i nieśmiało, twarz wtuliła w zagłębienie na jego szyi. Czuł, jak jej łzy wsiąkają w jego koszulkę oraz spływają mu po szyi. Zacieśnił uścisk.
- Ćsiii... Ann.. nie płacz, proszę... - pogłaskał ja po głowie. Dziewczyna nagle odsunęła się od niego gwałtownie. Spojrzał na nią pytająco. Annabeth wpatrywała się wielkimi oczami w coś za jego plecami.
- Harry.. Poruszyła się! - zawołała. Obejrzał się i domyślił, że chodzi o Riley. Rzeczywiście. Leżała teraz w trochę innej pozycji niż wcześniej, a jej oddech był głębszy.
- Chyba jej się polepszyło. - stwierdził, podchodząc do jej łóżka i siadając na jego brzegu. Annabeth również podeszła do leżącej przyjaciółki i zajęła miejsce po jej drugiej stronie. Ujęła jej dłoń i czekała, aż się obudzi. W jej oczach pojawiły się radosne ogniki, kiedy Riley delikatnie ścisnęła jej dłoń. Chwilę po tym, otworzyła oczy.
- A-annabeth.. Gdzie.. gdzie my jesteśmy? - czarnowłosa zmarszczyła brwi i rozejrzała się po chacie. Jej wzrok padł na Harry'ego. - A to kto?
- Nazywam się Harry. - powiedział brunet, zanim Ann zdażyla cokolwiek powiedzieć.
- Kim jesteś? Nie pamiętam cię... Ann, kogo ty sprowadziłaś? Wiesz, co mówi moja mama i twoja babcia...
- Tak, wiem, ale on nam pomógł...
- To ja może zostawię was same, to sobie wszystko wyjaśnicie. - Harry podniósł się, a Annabeth rzuciła mu pełne wdzięczności spojrzenie. Gdy chłopak opuścił pokój, Ann opowiedziała wszystko przyjaciółce, począwszy od napaści śmierciożerców, poprzez jej zanik pamięci i pomoc Harry'ego, a na jej uratowaniu zakończywszy.
- Coś sobie przypominam... Ale nie pamiętam za bardzo, gdzie mnie trzymali.. i kto tam był. Ale tam było okropnie... Oni.. znęcali się nade mną.. torturowali mnie... - Riley zaczęła płakać. Annabeth nic nie mówiąc przytuliła ją i zaczęła uspokajać.
- Wiesz jaki to był ból..? - zapytała Riley zapłakana.
- Wyobraź sobie, że wiem.. - mruknęła Ann.
- Co..?
- Noo... miałam z nimi jeszcze kilka spotkań.. i oberwałam raz Cruciatusem...
   Przyjaciółki ponownie wpadły sobie w ramiona. Gdy Harry wszedł do środka, zastał je przytulone, obie płakały. Ale tym razem ze szczęścia. Ich buzie się śmiały..
- Proszę. - wręczył im po kubku gorącej herbaty. Przyjęły je z wdzięcznością i zaczęły pić. Harry czuł na sobie wzrok Riley. No tak, był dla niej obca osobą, to dla niej pewnie trochę dziwne... Spojrzał na Annabeth. Była jakaś blada i patrzyła się pustym wzrokiem przed siebie.
- Ann? Wszystko w porządku? - spytał troskliwym wzrokiem, po czym usłyszał ciche prychnięcie Riley.
- Tak, jest dobrze.. - wymamrotała Annabeth.
- Na pewno? Jesteś jakaś blada..
-  Ona tak zawsze. - Riley wywróciła oczami. - Ann po prostu tak wygląda, ma taką cerę.
- Trochę boli mnie głowa.. Ale to nic, zaraz mi przejdzie... - wstała i przeniosła się na fotel. Usadowiła się wygodnie i ziewnęła przeciągle.
- Po prostu potrzebuję się przespać..
   Harry zaczął grzebać w kieszeni. Po chwili wyjął z niej kilka różowych tabletek i wręczył je Ann.
- Proszę. One pomagają na ból głowy. Możesz je połknąć, possać.. Jak wolisz.
   Annabeth uśmiechnęła się lekko i wzięła wszystkie na raz do buzi. Czuła, jak roztapiają się na jej języku, a ból głowy powoli ustępuje.
- Harry..? - odezwała się Riley. - To prawda, co mówiła Ann?
- Yyy.. zależy, co ci mówiła.
- No że tak się dla nas naraziłeś, ryzykowałeś życie...
- Aaa, o to chodzi... - zmieszał się - Nie, wcale nie ryzykowałem.
- Harry... - westchnęła. - Nie gadaj głupot, dobrze wiesz, że to prawda... Już kilka razy narażałeś życie dla mnie i dla Riley..
- Oj, Annabeth, przecież wiesz, że to nic takiego..
- Harry! Jak to nic takiego? - spytała zirytowana Ann.
- No po prostu.. Ja zawsze pomagam swoim przyjaciołom.
- A jeśli byś zginął? Pomyślałeś?
- Nie, nie pomyślałem. -Harry'ego cierpliwość powoli się kończyła. No dobrze, martwiła się o niego, tak samo jak i on o nią, no ale ile można mówić w kółko jedno i to samo?
- Nie wybaczyłabym sobie, gdybyś zginął.. przeze mnie... Nie chciałabym, żebyś znów ryzykował życie...
- Annabeth, przestań, bo już mnie denerwujesz.
- Że co? Czym? - zamrugała zdziwiona.
- Tym swoim gadaniem. Mam już go dość.
- To skoro masz już mnie dość, to może sobie pójdę? - zapytała, podnosząc się z fotela.
- Nie, zostań...
- Riley, podnoś się. - Annabeth zwróciła się do leżącej na łóżku przyjaciółki. Ta patrzyła się to na Ann, to na Harry'ego, nie wiedząc kompletnie, co ma robić. Była słaba, nie miała za bardzo siły, żeby się podnieść, a oni się kłócili i Annabeth chciała wracać...
- Nie, Riley, zostań. - zaprotestował brunet.
- Wstawaj z tego łóżka.
- Nie słuchaj jej, leż.
- Rusz ten tyłek i podnoś się z tego wyra! - warknęła Ann.
- Macie dwie minuty na opuszczenie tego miejsca. - powiedział nagle Harry i zacisnął zęby. Unikał wzroku Annabeth, wpatrując się cały czas w ścianę. Dziewczyna ze łzami w oczach założyła wiszącą na oparciu krzesła bluzę i zaczęła popędzać przyjaciółkę. Riley podniosła się z łóżka i wolnym krokiem, na jaki pozwalało jej samopoczucie, ruszyła w stronę drzwi.
- Riley! - warknęła Ann. - Tamtędy nie wyjdziesz. Chyba że chcesz być pożarta przez wielką, krwiożerczą roślinę.
   Riley spojrzała na nią, nic nie rozumiejąc. Harry natomiast otworzył drzwi i zaklęciem "Petrificus Totalus!" sparaliżował roślinę, po czym złapał obie dziewczyny za ramiona i dosłownie wypchnął na zewnątrz. Dziewczęta aż się przewróciły, wpadając w sparaliżowane pędy, a zielonooki zatrzasnął drzwi.

2 komentarze:

  1. Joł, to ja już czekam na następny :p Coraz lepiej się robi :)

    OdpowiedzUsuń
  2. SSSSUUUUUUPPPPPPEEEEERRRRRR!!!!!!!!
    Ginny :*

    OdpowiedzUsuń