środa, 21 stycznia 2015

Rozdział 7.

   Riley łypnęła wzrokiem na Ann, masując przy tym bolący tyłek, który ucierpiał lekko przy gwałtownym spotkaniu z ziemią.
- I co durniu? - zwróciła się smutnym głosem do przyjaciółki. - Przez ciebie nas wyrzucił, było się z nim nie kłócić.
- Spadaj. - mruknęła Annabeth. - Słyszałaś, że już go denerwowałam. Sam tak powiedział.
- No to było tak nie gadać.
- Ja mu po prostu jestem wdzięczna...
- Wystarczyłoby podziękować.
- Dziękowałam..
- Ale niepotrzebna była ta cała gadka o tym narażaniu życia. - Riley pouczyła przyjaciółkę, która westchnęła, słysząc te słowa.
- A jak my się teraz dostaniemy do domu, pomyślałaś? - zapytała czarnowłosa, na co Ann rzuciła:
- Przeteleportujemy się.
- Dobrze wiesz, że mi to jeszcze nie idzie zbyt dobrze.
- Ale mi idzie. - Annabeth wywróciła oczami.
- No to rusz się, bo chcę się położyć. Nie mam siły.. Marzy mi się gorąca czek... - urwała, kiedy Annabeth przyłożyła jej dłoń do ust, uciszając ją.
- No co? - zapytała oburzona Riley stłumionym głosem, próbując się odsunąć z zasięgu rąk przyjaciółki.
- Ćsiii.. zamknij się! - szepnęła Ann, wyglądając ostrożnie między spaliżowanymi pędami i patrząc gdzieś dalej. Riley zmarszczyła brwi i podążyła za wzrokiem przyjaciółki. To, co ujrzała, zamurowało ją. W stronę drugiego wejścia chatki, od strony drogi, gdyż one znajdowały się na łące za chatą, sunęła grupka śmierciożerców. Sparaliżował ją strach.
- Annabeth.. ja nie chcę znowu dostać się w ich łapy... - szepnęła panicznie, a Annabeth uciszyła ją karcącym spojrzeniem. Obserwowała ruchy śmierciożerców, ale była zbyt wystraszona, żeby zareagować w jakikolwiek sposób. Z przerażeniem w oczach patrzyła, jak ci źli ludzie wchodzą do chaty, a po chwili słychać jakieś głosy i hałasy. Śmierciożercy nagle biegiem opuścili chatę i w dosłownie ułamku sekundy po ich wyjściu rozległ się wielki huk i chata się zawaliła. Wszędzie unosił sie pył i kurz. Gdy opadł za kilka minut, śmierciożerców już nie było. Annabeth, kaszląc, podniosła się z ziemi, wyszła z kryjówki między pędami rośliny weszła między gruzy chaty. Zaczęła rozglądać się panicznie w poszukiwaniu bruneta.
- Harry..? Harry! Proszę, powiedz, ze nic ci się nie stało... - jej głos był płaczliwy, a oczy szklane. Nagle, wśród zgliszczy, zauważyła czyjąś rękę. Pełna nadziei podbiegła do tego miejsca i padła na kolana. Zaczęła odwalać gruz, a całej scenie przyglądała się z oddali Riley, nadal siedząc na ziemi i zastanawiając się nad zachowaniem swojej przyjaciółki. "Czyżby się zakochała w tym zielonookim, przystojnym brunecie?" - pomyślała, ale zaraz odrzuciła tę myśl. Nie, to niedorzeczne. Annabeth, z reszta podobnie jak i ona, nie zadawała się w ogóle ze swoimi rówieśnikami. Chyba nawet nikogo w ich wieku nie znały. Przyczyna była prosta. Jej matka oraz babcia Annabeth zabraniały im na jakiekolwiek kontakty z obcymi. Były odizolowane. Uczyły się w domu, prawie nigdzie nie wychodziły. A teraz, gdy poznała tego chłopaka, po prostu się zauroczyła. Zgłupiała, od braku towarzystwa równieśników. To nie mogło być zakochanie. "Nie, jeszcze nie teraz." - Riley pokręciła głową. "Zbyt krótko się znają".
   W tym czasie Ann zdołała odrzucić na bok gruz, odsłaniając tym samym ciało Harry'ego. Gwałtownie potrząsnęła głową, odrzucając od siebie myśl, że to jest jego ciało. To musi być ON. To musi być Harry, a nie jego ciało, on na pewno żyje..
   Ze łzami w oczach patrzyła na niego, jak leży wśród zgliszczy, ubrudzony i poraniony, z zamkniętymi oczami i okularami przekrzywionymi, ze zbitym szkiełkiem. Przyłożyła mu dłoń do piersi. Poczuła ogromny przypływ ulgi, kiedy pod palcami poczuła ledwo wyczuwalne uderzenia jego serca. Skupiła się i spróbowała przywołać swoje moce, które odkryła u siebie jeszcze jako siedmiolatka. Znalazła pieska, które pogryzły inne psy. Przyprowadziła go na podwórko, dała jeść i zaczęła pielęgnować, kiedy ujawniły się jej moce uzdrawiające, regenerując rany zwierzęcia. Od tamtej pory używała ich wielokrotnie. I tym razem spróbowała uzdrowić Harry'ego. Po chwili skupienia wokół niej pojawiło się blade światło, a z jej dłoni przytkniętej do serca wypłynęło przyjemne ciepło, rozchodząc się po całym ciele bruneta i likwidując powierzchowne rany. Nagle Harry się poruszył. Uniósł rękę i położył swoją dłoń na jej dłoni, przyciskając ją mocniej do serca. Annabeth z zapartym tchem obserwowała, jak rany chłopaka się goją, a on powoli odzyskuje przytomność. Po chwili otworzył oczy. Patrzył przez chwilę na Annabeth zamglonym wzrokiem, jakby jeszcze był wpółprzytomny, po czym mocno ją przytulił. Tulił ją tak mocno, że aż zabrakło jej tchu, po chwili jednak odsunął się i spojrzał na nią szczerze i z troską.
- Przepraszam.. Ale musiałem was wypędzić... Gdy zauważyłem ich w oddali przez okno... Nie mogłem was zostawić w chatce.. Bałem się, że coś wam się stanie... - zaczął wyjaśniać, ale Annabeth uciszyła go, przykładając mu palec do ust.
- Csiii, Harry... Nic się nie stało... Dziękuję.. Ty.. Uratowałeś nas... - wyszeptała i wpadła mu w ramiona. Brunet objął ją i mocno tulił. Chciał się upewnić, że nic jej nie jest. Chciał poczuć, że jest przy nim. Cała i zdrowa.
- Ekhem. Nie przeszkadzam wam? - nagle obok nich znalazła się Riley. Ann i Harry odsunęli się od siebie zmieszani i spojrzeli na Riley.
- Nie uważacie, że trzeba stąd wiać? - spytała czarnowłosa, a Harry pokiwał głową.
- Tak, musimy opuścić to miejsce.. Riley, może przeteleportujemy się do twojej mamy? Na pewno się ucieszy, że nic ci nie jest.
- O tak, jak najszybciej.
   Zielonooki podniósł się, lecz zaraz potem znów wylądował na stercie gruzu, sycząc z bólu.
- Harry, co ci jest? - spytała zmartwiona Ann.
- Moja noga. Boli. - powiedział, zaciskając zęby. Dotknął prawej nogi nieco powyżej kostki i aż jęknął. - Chyba złamana...
- Nie uleczyłam jej? - zdziwiła się Annabeth. - A-ale jak..?
- Nie wiem.. może twoja moc nie działa na złamania? - spytał brunet, patrząc na nią uważnie. Dziewczyna wpatrywała się w niego z troską.
- Harry, przykro mi, ale nie znam żadnego zaklęcia na złamane kości...
- Ale ja znam. - Riley wywróciła oczami i sięgnęła swoją różdżkę. Rzuciła niewerbalne zaklęcie na nogę Harry'ego, a ta po chwili była już cała i zdrowa.
- Dziękuję ci, Riley. - powiedział chłopak, wstając.
- Nie ma sprawy. Kiedyś się odpłacisz. - mrugnęła i uśmiechnęła się lekko.
- To jak? Wracamy do domu? - zapytała Ann, a Harry złapał ją i Riley za ręce.
- Jasne. To do domu Riley, tak? - spytał, zerkając na Annabeth, a ta pokiwała głową. Harry przeteleportował ich we wskazane miejsce i już po chwili znajdowali się w salonie domu Taylorów.
- Mamo! Mamo, wróciłam! - zawołała Riley i wybiegła z salonu. Annabeth westchnęła i opadła na kanapę. Harry usiadł obok niej.
- Chciałabym i ja mieć dla kogo wracać do domu... - powiedziała cicho smutnym głosem. Brunet nic nie odpowiedział, tylko oparł jej głowę na ramieniu. Zrobiło mu się przykro, było mu żal tej dziewczyny. Czuła się taka samotna i odosobniona, nie miała praktycznie nikogo w tym wielkim świecie... On idealnie potrafił wczuć się w jej sytuację. U Dursley'ów czuł się identycznie.
- Wiem, co czujesz. - powiedział po chwili. Ann przekręciła głowę w jego stronę i spojrzała na niego. Harry, czując jej wzrok na sobie, uniósł delikatnie głowę znad jej ramienia, by również na nią spojrzeć. Wstrzymał oddech, gdy zobaczył, jak jej śliczna twarz znajduje się blisko jego twarzy, a już po chwili zatracił się w jej szarych tęczówkach, które idealnie współgrały z blond włosami. Ich oddechy przyśpieszyły, a z ciał bił niewiarygodny żar. Harry nie mógł się powstrzymać, by nie pogłaskać Ann po policzku. Dziewczynę przeszedł przyjemny dreszcz, kiedy poczuła ciepły dotyk bruneta. Spojrzała mu w oczy i dostrzegła w nich figlarne ogniki. Rozchyliła delikatnie usta, biorąc głęboki wdech, po czym zagryzła wargę. Oplotła mu ręce na szyi, po czym zanurzyła dłoń w jego włosach. Harry objął ją w pasie i przyciągnął bliżej. Po chwili ich twarze dzieliły już zaledwie milimetry, a oddechy mieszały się i łączyły w jeden. Nagle, pchani jakimś dziwnym impulsem, złączyli swoje wargi. Gdy tylko ich usta się zetknęły, poczuli, jakby coś w nich wstąpiło. Pocałunki stały się gwałtowne i namiętne, każde chciało być jak najbliżej drugiego. Harry zszedł z pocałunkami niżej, na szyję Ann, pieszcząc językiem jej wrażliwe miejsca. Blondynka przechyliła głowę do tyłu, a z jej ust wydobył się cichy jęk rozkoszy. Wygięła plecy w łuk, czując te przyjemne pieszczoty na swojej szyi. Odchyliła się w tył, kładąc się na kanapie. Harry pochylił się nad nią, wracając z powrotem do jej ust. Annabeth oplotła go nogami, a ręce włożyła pod jego koszulkę, wodząc dłońmi po jego ciele. Chwila rozkoszy i uniesienia między nimi nie trwała długo, gdyż po chwili Harry oprzytomniał i zaprzestał pocałunków. Odsunął się delikatnie, a Annabeth spojrzała mu w oczy pytająco.
- Ann.. jesteśmy w mieszkaniu twojej ciotki... W każdej chwili ktoś tu może przyjść... - powiedział cicho, głosem zachrypniętym od emocji. Jego wzrok błąkał się od oczu do ust Annabeth i z powrotem. Dziewczyna zabrała nogi, którymi nadal go oplatała, po czym brunet wyprostował się i wstał z kanapy. Ann uniosła się do pozycji siedzącej, obserwując, jak Harry przeciera twarz dłońmi, by wyzbyć się pozostałości emocji, które jeszcze nim targały. Annabeth nie ukrywała, że to, co między nimi zaszło, było dla niej nie lada przeżyciem. Jej klatka piersiowa unosiła się i opadała w szybkim tempie, oczy błyszczały a usta były grzesznie rozchylone.
- Możemy przenieść się do mnie. - powiedziała, przechylając głowę w bok. Harry zerknął na nią. Jego wzrok padł na odsłonięty fragment szyi, który tylko zachęcał, by go pocałować i pieścić. Zielonooki już otworzył usta, by co śodpowiedzieć, kiedy w salonie pojawił się patronus, niosąc dla nich jakże szokujące wieści...

8 komentarzy:

  1. Zostałaś nominowana!:http://dressa-in-my-heart-forever.blogspot.com/2015/02/nominacja-do-lba.html#comment-form

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, dziękuję, dziękuję :* to już trzecia nominacja :)

      Usuń
  2. No... Rozdział po prostu zaje... Świetny. Jak to dobrze, że Harry jednak żyje! Ufff! Nie eozumiem tylko dlaczego Riley nie pomagała Ann w odrzucaniu gruzów, tylko zamiast tego siedziała i zastanawiała się nad uczuciami do Potter'a. Acha, jeszcze malutkie pytanie na koniec: Co oznacza słowo "spaliżowane"? Bo użyłaś go w tekście, a ja nie znam wielu dziwnych słów, więc proszę o wytłumaczenie. :)
    Dodatkowo zapraszam do mnie na kolejny rozdział. :) Wiem, wiem. Miał być wczoraj, bo ale...

    http://veliminia15.blogspot.com/2015/02/hej-hej-czesc-i-czoem-no-to-mam-5.html?m=1

    Pozdrawiam i życzę weny oraz jeszcze więcej tak świetnych (albo jak się w ogóle da, to lepszych) pomysłów. :)
    ~Kochająca ponad wszystko Vel

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :* Riley... cóż. Szcegółów o jej postaci dowiemy się w następnych rozdziałach ;) "spaliżowane" XD miało być "sparaliżowane", taka drobna literówka ;))
      Dziękuję bardzo za komentarz :* uwielbiam Twojego bloga, super piszesz i Twoja opinia na prawdę wiele dla mnie znaczy :) zaraz zaglądam do Ciebie :) również pozdrawiam :* /Ann

      Usuń
  3. Rozdział jest fajny, a cała historia ciekawa. Tylko mam parę pytań :) Skoro oni maja po 15 lat to jakim cudem mogą się teleporotowali? I dlaczego oni mogą używać czarów poza Hogwartem? A tak to blog mnie wciągnął ;)) Bardzo dobrze Piszesz, Wszytko można sobie dokładnie wyobrazić :}
    Pozdrawiam Panienka Livvi :>
    Ps. Zapraszam (ale nie zmuszam) na mojego bloga ;)
    www.burzliwa-milosc-lily-evans.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  4. Dziękuję bardzo za komentarz :* nawet nie wiesz, ile on dla mnie znaczy :) z chęcią zajrzę na Twojego bloga ;)
    Cóż.. mój blog jest trochę naciągnięty i bohaterowie mają taka umiejętność jak teleportacja już w wieku 15 lat :) No i uzywanie magii też jest u mnie zezwolone ;D
    Pozdrawiam ;*

    OdpowiedzUsuń
  5. Jeju, piszesz cudownie *.*
    Ginny :*

    OdpowiedzUsuń