poniedziałek, 29 grudnia 2014

Rozdział 4.

   Gdy się obudziła, leżała odwrócona w stronę Harry'ego, który jeszcze spał, a jego ręka spoczywała na jej ciele. Trochę ją przygniatała i krępowała ruchy, ale nie chcąc go obudzić, leżała nieruchomo i cierpliwie czekała, aż sam wstanie. Przez ten czas mogła do woli, bez skrępowania, przyglądać się jego twarzy, jej delikatnym rysom oraz rozczochranym, ciemnym włosom. 
   Do pokoju wpadały jasne promienie słońca, kiedy Harry w końcu otworzył oczy. Przeciągnął się i przebiegł zaspanym wzrokiem po pokoju. Spojrzał na Annabeth leżącą obok niego. Uśmiechnął się lekko.
- Dawno wstałaś?
- Niedawno. - odpowiedziała, podnosząc się z łóżka. - Za jakieś piętnaście minut możesz przyjść do kuchni na śniadanie. - poinformowała go i opuściła pokój. Harry przetarł oczy i założył okulary, które wczorajszego wieczoru położył na małej szafeczce nocnej, stojącej obko łóżka. Wstał z łóżka i nie czekając tych piętnastu minut zszedł na dół do kuchni, wiedziony smacznym zapachem, roznoszącym się już w niemal całym domu. Annabeth robiła tosty. Usiadł do stołu, a za kilka minut pojawił się przed nim talerz pełen smacznych tostów. Naprzeciwko usiadła Ann, ze swoją, znacznie mniejszą porcją. Zjedli w milczeniu. Również gdy dziewczyna sprzątała po śniadaniu, żadne z nich się nie odzywało. Panowała dziwna atmosfera. Żadne z nich nie wiedziało, co ma mówić, co robić.. 
- Chodźmy do salonu.. - zaproponowała Annabeth, po czym oboje przenieśli się do wspomnianego pomieszczenia. Usiedli wygodnie na kanapie. Harry czuł się niezręcznie, Ann zapatrzyła się w jakiś punkt przed sobą. Znowu myślała o Riley. Zastanawiała się, gdzie może być, co się z nią dzieje, czy jeszcze żyje... Ta ostatnia kwestia nie dawała jej spokoju. Gdyby Riley coś się stało... nie wytrzymałaby chyba psychicznie. Albo przeszłaby załamanie nerwowe i utraciła zmysły, albo postanowiłaby zakończyć swoje życie, jakże puste bez tej jedynej, bliskiej jej osobie.
   Nie wiedziała, ile już tak siedzi nieruchomo i wpatruje się pustym wzrokiem w przestrzeń. Kiedy już się ocknęła z zadumy, zauważyła, że Harry drzemie sobie cicho na kanapie obok niej, a na kolanach leży jakaś otwarta książka. Zerknęła na nią. Jedna z tych, które leżały na stoliku obok kanapy. No tak, nie była zbyt rozmowną towarzyszką wiec się nie dziwiła, że Harry z nudów zaczął czytać książkę i najzwyczajniej w świecie zasnął. 
   Z westchnieniem sięgnęła po następną leżącą na stoliku książkę. Zaczęła ją czytać, lecz nie mogła się za bardzo skupić i niektóre zdania musiała niekiedy czytać kilka razy, by zrozumieć jakikolwiek sens. Po kilku stronach męczenia się z rozumieniem tekstu z rezygnacją odłożyła książkę z powrotem na stolik. Harry w tym momencie poruszył się, po czym otworzył oczy.
- Długo spałem..? - zapytał, przeciągając się.
- Nie mam pojęcia.. nie zauważyłam, kiedy zasnąłeś. - odpowiedziała szczerze. 
- No tak, byłaś zbyt zajęta wpatrywaniem się w jeden punkt.
- Myślałam.. o Riley.
-Ciągłe myślenie o niej wcale jej nie pomoże.. Musimy działać.
- A-ale jak?
- Powiedzieli, że oddadzą Riley, kiedy dostaną mnie... - powiedział powoli. - Więc oddam się w ich ręce. - dokończył szybko, z miną, jakby wymyślił jakiś bardzo super hiper fajny plan. Szkoda tylko, że taki nie był.
- Nawet nie ma takiej opcji. - Annabeth ponownie zareagowała gwałtownie na tę propozycję. - Jestem bliska stracenia Riley.. Nie chcę, by stała się jeszcze krzywda tobie... przeze mnie... - spuściła pełen łez wzrok. Harry ujął jej policzki w dłonie i uniósł jej twarz, by na niego spojrzała.
- Annabeth, naprawdę nic mi się nie stanie. - powiedział spokojnie. - Ryzykuję na własne życzenie. Chcę ci pomóc. Już taki właśnie jestem. Że lubię pomagać innym. Nawet jeśli oznaczałoby to dla mnie uszczerbek na zdrowiu bądź śmierć.
- To się chwali, Harry.. Jeszcze nigdy nie spotkałam kogoś tak odważnego i bezinteresownego, jak Ty.. - przytuliła go. Harry objął ją i odwzajemnił uścisk. Dziewczyna po chwili się od niego odsunęła. Ponownie złapała ją melancholia. Podkuliła nogi, objęła je rękoma i oparła brodę o kolana. Przymknęła oczy. Po chwili usłyszała, jak Harry nuci cicho jakąś piosenkę. Uśmiechnęła się lekko, a brunet przerwał melodię.
- Nie przeszkadzaj sobie. - powiedziała z nadal zamkniętymi oczami.
   Harry zrobił głęboki wdech i ponownie zaczął nucić coś pod nosem. 
- Śmiało, nie krępuj się. Śpiewaj.. - Annabeth uśmiechnęła się szerzej, a Harry już po chwili śpiewał głośniej. Ann otworzyła oczy i zobaczyła, że brunet wstał z kanapy i teraz stoi przed nią, z wyciągniętą ręką w niemym geście zaproszenia do tańca, nadal cicho podśpiewując. Z lekkim uśmiechem ujęła jego dłoń i również podniosła się z kanapy. Harry położył dłoń na jej talii, a ją przeszedł delikatny, przyjemny dreszcz. Zignorowała to uczucie i dała się poprowadzić Harry'emu w tym wolnym, spokojnym tańcu do nuconej przez niego piosenki. W pewnym momencie Harry wykonał z Annabeth obrót, po czym objął ją obiema rękoma, a ona oplotła mu palce na szyi. Jej serce zaczęło mocniej bić. Czy to normalne? Czy ona musi tak reagować? A może to po prostu wariuje jej umysł, jej organizm przez to, że tak mało czasu spędzała ze swoimi rówieśnikami. Praktycznie wcale. A może po prostu z powodu wyjazdu babci i jej przedłużającego się powrotu, porwania Riley i ucieczki ciotki brakowało jej kogoś bliskiego? Tak czy siak, potrzebowała bliskości. Tu i teraz. Niezależnie od tego, czy to byłby ktoś z rodziny, przyjaciółka, czy chłopak... Musiała poczuć, że jest z kimś blisko. 
   Nagle odczuła silną ochotę pocałować Harry'ego. Wspięła się na palce i zbliżyła swoją twarz do jego. On również delikatnie się pochylił. Ich twarze dzieliły zaledwie milimetry, Ann czuła oddech bruneta na swojej twarzy. Usta się zetknęły.. To było zaledwie muśnięcie, ale dla obojga było to nie lada przeżycie i bijatyka myśli. Annabeth ganiła się w duchu, że ledwie co zna chłopaka, a już odwala takie rzeczy, choć jednocześnie odczuwała przy tym przyjemność. Ogromną. Harry natomiast.. No właśnie. On również odczuwał w pewnym stopniu przyjemność. Annabeth była taka.. inna. Cicha, spokojna, tajemnicza... I to właśnie to było w niej pociągające. Ta jej cała tajemniczość. Jednocześnie ganił się w myślach, że dopuścił do tego pocałunku, do tego muśnięcia wargami... Że nie odsunął się wcześniej. I że czegoś jej nie powiedział. Odsunął się delikatnie, wziął głęboki wdech i zebrał się na odwagę.
- Annabeth.. my nie możemy... Ja.. ja mam dziewczynę.
   Twarz Ann pozostawała jakby bez wyrazu. Albo się tym wcale nie przejęła, albo po prostu dobrze się maskowała. Zrobiła obrót i ukłoniła się, tym samym kończąc ich taniec. 
- Jak ma imię ta szczęściara? - zapytała po chwili.
- Ginny. - na samo wspomnienie ukochanej na usta Harry'ego wdarł się radosny uśmiech, a spojrzenie stało się rozmarzone. Annabeth podeszła do okna. Wpatrywała się w krajobraz za oknem. Nagle coś przykuło jej uwagę. Szyba wyglądała bardzo dziwnie, jakby była oszroniona. "O tej porze?" - pomyślała. "Przecież mamy późną jesień.. nie ma nawet mrozu". Położyła dłoń na szybie. Była zimna. Spojrzała za okno. Nad domami świeciło słońce.
- Więc co do jasnej.. - mruknęła, przejeżdżając dłonią po szybie. - H-harry... - Annabeth postanowiła powiadomić swojego towarzysza o dziwnym zjawisku. Kiedy brunet znalazł się obok niej, wskazała na szybę, na której nadal spoczywała jej dłoń.
- Spójrz.. szyba.. zaszroniona... - powiedziała szeptem, a chłopak również położył na niej rękę. 
- To dziwne... - mruknął pod nosem. Zmarszczył brwi, co świadczyło o tym, że się nad czymś zastanawia. Annabeth tymczasem poczuła, jak powoli ulatuje z niej radość, nadzieja, chęć życia...
- Wszystko nie ma sensu. - rzuciła beznamiętnym głosem i zabrała dłoń. Harry spojrzał na nią uważnie. - Zostawmy to wszystko w spokoju, mam to gdzieś. Niech każdy radzi sobie sam. - wymamrotała z ponurą miną.
- Annabeth.. co ty wygadujesz? Dobrze się czujesz? - Harry patrzył na nią ze zmarszczonymi brwiami, nie wiedząc, co może być powodem jej nagłej zmiany nastroju. "Ehh te kobiety" - pomyślał, już zwalając winę na hormony, kiedy do środka wsunęły dwa czarne jak mrok, upiorne dementory, a za nimi banda śmierciożerców. 


czwartek, 25 grudnia 2014

Rozdział 3.

   Annabeth siedziała w piwnicy wystraszona i przerażona.  Do oczu napłynęły jej łzy. W tym momencie zemściła Harry'ego jak tylko mogła. Przecież ten idiota może zginąć! I on jej tak każe siedzieć i nic nie robić?! Złapała dłońmi krawędź szafki i spróbowała przesunąć. Niestety ten masywny kredens i słoje za dużo ważyły, by mogła go ot tak przesunąć, stojąc pod nim.
   Zamknęła oczy, a z pod powiek popłynęły jej łzy. Modliła się, żeby temu durniowi nic się nie stało. Nadal słyszała te przeraźliwe odgłosy walki.
   Harry tymczasem bronił się i atakował, jak tylko mógł. W domu zjawiło się trzech śmierciożerców. Jednego udało mu się oszołomić, pozostało mu dwóch. Kiedy zdołał rozbroić jednego i odrzucić go w tył, do środka wpadła jeszcze jedna osoba. Harry skierował ku niej różdżkę, jednocześnie odwracając uwagę od poprzedniego atakującego. Dostał jakimś rzuconym niewerbalnie zaklęciem i upadł na podłogę. Podniósł głowę i ujrzał jakiegoś mężczyznę w czarnym płaszczu i z kapturem na głowie, mocno zakrywającym twarz. Przybysz powalił śmierciożercę jednym zaklęciem, któremu towarzyszył zielony błysk. Harry poderwał się na równe nogi.
- Kim jesteś?! Czego chcesz?! - wykrzyknął, gdy mężczyzna wycelował w kolejnego smierciożercę, mordując go Avadą Kedavrą.
- Zamknij się Potter, ratuję Ci skórę. - usłyszał głos... Snape'a!
- Co... Przecież ty... to znaczy pan... to śmierciożercy... a pan ich zabił...
   Snape rzucił śmiertelne zaklęcie na ostatniego ze śmierciożerców.
- Zabiłem ich, bo oni chcieli zabić ciebie. - odpowiedział Snape chłodnym głosem. - I twoją koleżankę. Sam to byś sobie chyba Potter nie poradził.
   Severus związał wszystkie trzy ciała razem i uniósł je do góry zaklęciem lewitującym.
- Ale.. skąd pan wiedział..
- Nieważne, skąd wiedziałem i dlaczego to zrobiłem, jasne? - głos Snape'a gwałtownie się zmienił. - Posprzątaj to Potter, a ja pozbędę się tych ciał. Dziewczyna ma być cała i zdrowa, rozumiesz?! - syknął ze złością i opuścił dom, zostawiając Harry'ego samego i zdezorientowanego.
   Nie zważając na bolące mięśnie i rany na ciele, otworzył drzwi komórki. Odsunął kredens, ułatwiając Annabeth wyjście z piwnicy. Wyciągnął w jej stronę dłoń, aby jej pomóc, lecz ona zignorowała to i poradziła sobie sama. Stanęła przed nim, wściekła, kipiąca ze złości. Niewiele myślać zaczęła okładać go pięściami po piersi, krzycząc na niego.
- Jak mogłeś zostawić mnie tam samą?! Ty chciałeś, żebym ja się nerwowo wykończyła?! Ty wiesz, co ja przeżywałam?! Mogłeś zginąć! Przeze mnie! Ty jesteś  nienormalny! Tak się narażać..?!
   Harry złapał ją za nadgarstki, uniemożliwiając jej okładanie go pięściami. Annabeth jeszcze chwilę się szarpała, krzycząc na niego, po chwili ucichła, przestała się wyrywać i zaczęła szlochać. Kiedy Harry już był pewien, że minęła jej chęć bicia go, puścił jej nadgarstki i przytulił ją mocno. Wtuliła się w niego.
- Mogłeś zginąć... - wyszeptała.
- Nic mi nie jest. - pogłaskał ją po głowie. Stali tak chwilę w bezruchu, kiedy Annabeth się od niego odsunęła, już uspokojona i opanowana.
- Jesteś ranny... - delikatnie dotknęła jego twarzy, w miejscu gdzie jego łuk brwiowy był rozcięty, a z rany leciała krew. Oprócz tego miał rozciętą wargę i oraz duże rozcięcie na przedramieniu.
- To nic takiego..
- Idź do salonu, ja zaraz przyjdę. - powiedziała, wychodząc z komórki. - Rany, ale syf! - zawołała, widząc bałagan, jaki powstał podczas pojedynku.
- Zaraz to posprzątam.  - Harry wyszedł za nią, machnął różdżką i po chwili w korytarzu panował porządek, a wszystkie uszkodzone bądź zniszczone rzeczy wróciły do stanu używalności. Annabeth skierowała swoje kroki na górę, a on wszedł do salonu. Po chwili usłyszał dobiegające z góry przekleństwo. Pobiegł za Annabeth i znalazł ją w łazience. Stała przed lustrem i wpatrywała się w swoje odbicie.
- Co się stało? - zapytał Harry rozglądając się po pomieszczeniu w poszukiwaniu czegoś, co mogło wywołać u Annabeth okrzyk przekleństwa, ale nic takiego nie znalazł.
- Zobacz, jak ja wyglądam! - zapiszczała, grzebiąc w kosmetyczce. Spojrzał na nią uważnie. Miała lekko roztrzepane włosy i rozmazany od płaczu makijaż. Ale nie wyglądała źle. Wyglądała... uroczo.
- Przecież jest dobrze. - zaśmiał się.
- Nie jest dobrze, jest tragicznie. - powiedziała, myjąc twarz.
- To nie jest powód, żeby mnie straszyć.
- Co?
- Przestraszyłaś mnie. Myślałem, że ci się coś stało.
- Stało się. Pokazałam się komuś cała rozmazana i roztrzepana. - powiedziała, wycierając twarz. Sięgnęła po szczotkę i zaczęła rozczesywać swoje włosy. Uśmiechnął się pod nosem i wrócił do salonu. Po kilku minutach wróciła Annabeth. Włosy pozostawiła rozpuszczone, postawiła na delikatny, subtelny i prawie niewidoczny makijaż. W ręku trzymała apteczkę.
- Siadaj obok i się nie ruszaj. - powiedziała, siadając na kanapie. Zajął miejsce obok niej.
- Dobrze, pani doktor. - uśmiechnął się i zasyczał, kiedy dotknęła jego rozciętej wargi wacikiem namoczonym spirytusem.
- Csiii, nie ruszaj się. - upomniała go i powróciła do przeczyszczania ran. On w tym czasie miał okazję do woli się w nią wpatrywać bez żadnych uwag czy komentarzy z jej strony.
   Po twarzy przyszła kolej na rękę. Ta rana bolała najbardziej, ale brunet dzielnie wytrzymał i pozwolił, by Annabeth zdezynfekowała rozcięcie oraz założyła opatrunek. Kiedy było już o wszystkim, dziewczyna odniosła apteczkę z powrotem do łazienki. Po chwili wróciła.
- Chcesz coś do picia? Kawy, herbaty.. wina?
- Herbaty.
   Annabeth poszła do kuchni, po czym po kilku minutach wróciła, niosąc dwa kubki z ciepłym, parującym płynem. Podała jeden Harry'emu, po czym usiadła na kanapie. Siedzieli chwilę w milczeniu, rozkoszując się ciepłą herbatą, kiedy Annabeth się odezwała:
- Nie rób tak więcej.
- Jak? - Harry spojrzał na nią, nie wiedząc, o co chodzi.
- Nie narażaj. Nie ryzykuj życia. Dla mnie i dla Riley. Nawet nas nie znasz, a ryzykujesz swoje życie, żeby mi się nic nie stało i żeby uratować Riley.
- Ale ja CHCĘ ci pomóc. Może i cię nie znam, ale zdążyłem Cię polubić. Nie chcę, żeby ci się coś stało...
- Nie. Nie życzę sobie, żeby ktokolwiek narażał dla mnie życie.
- Wiesz, że ja i tak zrobię, co będę chciał.
- Ale ty jesteś uparty.
- Nie jestem uparty, tylko się o ciebie martwię.
- Niepotrzebnie. Nie chcę być dla nikogo ciężarem.
- Nie jesteś.. I skończmy już ten temat, bo nie mam zamiaru ci tłumaczyć, że czy tego chcesz, czy nie, ja i tak ci pomogę. - powiedział stanowczo i odwrócił wzrok, kończąc temat. Annabeth z westchnieniem odstawiła kubek na ławę i poszła do kuchni. Po kilkunastu minutach wróciła z talerzem pełnym kanapek.
- Smacznego. - uśmiechnęła się, stawiając kolację na ławie. Harry uśmiechnął się i zabrał do jedzenia. Anna poszła w jego ślady i już po chwili talerz był pusty.
- Zmęczony jestem...
- Chcesz się zdrzemnąć? - pyta szybko.
- Jeśli nie masz nic przeciwko. - mówiąc to, Harry rozłożył się na kanapie.
- O nie nie nie nie nie. - zaprotestowała. Podeszła i złapała go za rękę. - Wstawaj. Kładziesz się na łóżku.
- Nie trzeba, prześpię się na kanapie.
- Chodź. Bez żadnego gadania.
   Harry z westchnieniem wstał i ruszył za Annabeth. Wiedział, że nie ma co protestować, bo ona i tak postawi na swoim, a jeśli nie, to po prostu nie da mu zasnąć na tej kanapie. Blondynka zaprowadziła go do swojego pokoju i kazała mu się położyć na swoim łóżku.
- A ty?
- Ja się prześpię na kanapie.
- Przecież mówiłem, że ja mogę spać na kanapie, a ty się położył tutaj.
- Nie! Jesteś moim gościem, więc śpisz tu. Chyba, że wolisz łóżko mojej babci.
- Dobra, to ja się prześpię tu... Ale ty śpisz ze mną. Nie będziesz spała na kanapie.
   Annabeth rozmyślała chwilę, ale w końcu podeszła do łóżka.
- Ja śpię od ściany. - powiedziała i wgrzebała się pod kołdrę na swoją miejscówkę. Harry uśmiechnął się lekko i położył się z brzega.
- Dobrej nocy. - uśmiechnął się do niej, po czym odkręcił się tyłem i niemal natychmiast zasnął. Annabeth natomiast jeszcze długo leżała, rozmyślając nad tym, gdzie teraz może podziewać się Riley, jak ją uratować i jakie ma szczęście, że spotkała na swojej drodze kogoś takiego jak Harry,


sobota, 20 grudnia 2014

Rozdział 2.




   Annabeth drżąca opadła na podłogę. Usiadła po turecku i schowała twarz w dłoniach. Ręce jej się trzęsły, a oddech był szybki i urywany. Harry uklęknął obok niej i przytulił ją. 

- Ciii... Spokojnie.. Już jesteś bezpieczna. - zaczął ją uspokajać, a ona wtuliła się w niego drobna, krucha i bezbronna. Chciał jej pomóc, chciał się nią zaopiekować. Nie mógł pozwolić, by była nieszczęśliwa, by się bała...
- Annabeth..? W porządku?
- T-tak... - odsunęła się od niego. Zerknął na nią. Siedziała, bawiąc się krańcem swojej bluzki na krótki rękaw. Zauważył na jej rękach gęsią skórkę. Zdjął bluzę i okrył jej ramiona. Wstał i podszedł do kominka. Gdy stawiał kroki, w powietrze unosiły się kłęby kurzu, nikt nie przebywał w tym domu już od bardzo długiego czasu. Szczerze, to nie było zbyt bezpieczne miejsce. Bardzo łatwo można było ich tam znaleźć. Stary, opuszczony dom na ulicy Privet Drive, znajdujący się niedaleko posiadłości Dursley'ów. Ale nie mógł wymyślić nic lepszego. Nie w tej chwili. 
- Incendio! - machnął różdżką i w kominku wybuch ciepły płomień. - Annabeth, usiądź bliżej ognia, będzie ci cieplej.
   Dziewczyna podniosła się z podłogi i otrzepała kurz z ubrań. Zajęła wskazany przez Harry'ego fotel przy kominku i podkuliła nogi. Obięła je rękoma i oparła głowę o kolana. Harry zajął miejsce na kanapie. Spojrzał na Annabeth. Siedziała w bezruchu, zapatrzona w ogień. Nagle rozległo się pukanie w szybę. Annabeth drgnęła przestraszona i rozejrzała się panicznie po pokoju. Harry od razu rozpoznał ten dźwięk. Szybko znalazł się przy oknie i otworzył je, wpuszczając do środka śnieżnobiałą sowę. 
- Hedwiga! - zawołał radosnym głosem. Annabeth patrzyła na całą tę scenę szeroko otwartymi oczami. Przestraszyła się ptaka. Nastraszyła ją zwykła sowa! "Nie bądź taka tchórzliwa!" - skarciła się w duchu, wstając z fotela. Podeszła do stojącego przy parapecie chłopaka, który głaskał śnieżnobiałą sowę.
- Co to za ptak? = zapytała, przyglądając mu się uważnie. 
- To Hedwiga. Moja sowa. - w głosie Harry'ego wyczuć można było radość ze spotkania z pupilem. 
- M-mogę ją pogłaskać? - zapytała nieśmiało.
- No jasne. - uśmiechnął się i odsunął od sowy, robiąc Annabeth miejsce. Dziewczyna podeszła bliżej ptaka i niepewnie wyciągneła w jego stronę dłoń. 
- Śmialo. Nie bój się, nic ci nie zrobi. - odezwał się Harry, widząc jej wachanie. Annabeth dotknęła delikatnie śnieżnych piór na grzbiecie Hedwigi. Ptak przysunął się przyjaźnie, a ona zaczęła go głaskać.
- Hej maleńka. - powiedziała z uśmiechem do sowy. - Wystraszyłaś mnie, wiesz?
   Hedwiga dziabnęła ją delikatnie w geście przyjaźni w palec. Annabeth cofnęła szybko rękę, przestraszona. Po chwili jednak zasmiała się i wróciła do głaskania sowy. 
- Nie strasz mnie już więcej. 
- Hedwiga lubi tak od czasu do czasu dziabnąć kogoś w palec. - Harry lekko się uśmiechnął. - W ten sposób pokazuje, jak bardzo cię lubi.
   Annabeth uśmiechnęła się. 
- Jest słodka.
- Tak, wiem. - odpowiedział z uśmiechem. - Ale nie może tutaj zostać. My również. Musimy stąd niedługo uciec. - mówiąc to, otwierał okno. Wypuścił Hedwigę, rzekłszy jej wcześniej. - Leć do Rona. On się tobą zaopiekuje. 
- Kto to Ron?
- Mój przyjaciel. Poznałem go w Hogwarcie. A właśnie.. Ty nie chodzisz do Hogwartu, prawda? Nigdy cię tam nie widziałem, a na pewno bym pamiętał, gdybym cię zauważył.
- Nie.. - pokręciła głową.
- To gdzie się uczysz?
- W domu.. - odpowiedziała cicho.
- Jak to, w domu?
- Uczy mnie babcia. Kiedy dostałam list do Hogwartu, kazała mi o tym zapomnieć. Powiedziała, że nawet nie ma mowy, żebym tam pojechała. Napisała list do Dumbledora, po czym on zjawił się u nas w domu. Odbyli jakąś tajną rozmowę, przy której nie pozwolili mi być. Później dowiedziałam się, że Dumbledore pozwolił mojej babci uczyć mnie samodzielnie, ale pod jednym warunkiem. Że od czasu do czasu przyjeżdżają do mnie nauczyciele z Hogwartu, by sprawdzić moją wiedzę z poszczególnych przedmiotów. - zakończyła swoją opowieść. 
- Szkoda, że nie uczysz się w Hogwarcie. Tam jest fajnie. Naprawdę. 
- Też żałuję. Babcia trzyma mnie w domu jak w klatce. Nie pozwala mi nigdzie wychodzić ani z nikim się zadawać.. - oczy Annabeth wyrażały cierpienie.
- Współczuję ci... Ja jestem w podobnej sytuacji. Nie zadaję się z nikim ale nie dlatego, że mi ktoś zabrania, tylko dlatego, że oni nie chcą.
- Co? Dlaczego?
- Mój kuzyn, Dudley nastawia ich przeciwko mnie.. Ale nie rozmawiajmy o tym. Lepiej pomyślmy, gdzie możemy się przenieść. 
- Moglibyśmy przetransportować się do mojego domu.. mojej babci nie ma od kilku tygodni, wyjechała gdzieś do rodziny, nie mam pojecia, kiedy wróci. I czy w ogóle wróci. - westchnęła. 
- Dobrze. Możemy przetransportować się dlo ciebie. - złapał ją za rękę, a ona dokonała teleportacji. 
   Wylądowali w jej pokoju. Był mały i ładnie, ale skromnie urządzony. Panował tu porządek. Miał kremowe ściany oraz brązowe meble. Na przeciwko drzwi stało łóżko zasłane i przykryte waniliową kapą. Na środku pokoju leżał kremowy, włochaty dywan. W drugim kącie pokoju, obok łóżka stała duża, stara, ale pięknie wyglądająca szafa, a obok niej lustro. Przy przeciwległej ścianie, w kącie pokoju stało biurko o raz duży regał z książkami.
- Fajnie tu. - brunet rozejrzał się.
- Dziękuję. Babcia bardzo protestowała, ale w kwestii pokoju postawiłam na swoim i urządziłam go tak, jak chciałam. Nigdy tu nie wchodzi. Nie podoba jej się. Twierdzi, że jest za jasno. - Annabeth usiadła na łóżku.
   Harry podszedł do półki na książki i przebiegł wzrokiem po tytułach. Nie zauważył żadnej o tematyce magicznej. To były raczej jakieś powieści czy opowiadania.
- Lubisz czytać? - zapytał, odrywając wzrok od książek i zerkając na Annabeth. Ta tylko pokiwała głową. 
- Może chcesz herbaty? - zapytała, a Harry z ochotą przytaknął. Chętnie napiłby się teraz jakiegoś ciepłego napoju.
   Dziewczyna wstała i wyszła z pokoju. Harry zaczął przeglądać stojące na półce książki i wertować ich strony, podczas gdy Annabeth była w kuchni i robiła herbatę. Nagle usłyszał cichy huk. Odłożył trzymaną właśnie w rękach książkę na półkę i zbiegł na dół. Znalazł kuchnię, a w niej Annabeth zbierającą kawałki szkła. 
- Co się stało? Daj, pomogę ci.. - chłopak schylił się, by zebrać odłamki. 
- Nie, nie trzeba.. Szklanka wyślizgnęła mi się z rąk. - powiedziała Annabeth. Harry przyjrzał jej się uważnie. Była blada, a jej dłonie drżały. 
- Na pewno wszystko w porządku? - zapytał, chcąc się upewnić. 
- Tak. Idź do salonu, ja zaraz przyniosę herbatę. - powiedziała, kończąc zbierać resztki szklanki. Harry z ociąganiem podniósł się z klęczek i znalazł pomieszczenie, które według niego najbardziej pasowało na salon. Panował tu półmrok, salon był całkowitym przeciwieństwem pokoju Annabeth. Wszystkie meble były ciemnobrązowe, ściany w głębokim odcieni zieleni. Rozejrzał się. Znalazł kominek i tu też rozpalił ogień. Usiadł na kanapie i czekał na Annabeth, która przyszła po kilku minutach. 
- Proszę. - powiedziała, podając mu kubek ciepłej herbaty. Harry przyjął go z wdzięcznością i oplutł go dłońmi, rozkoszując się jego ciepłem. Annabeth zajęła miejsce obok niego na kanapie i również rozkoszowała się ciepłym płynem. Jednak wyglądała jakoś dziwnie. Coś ją wyraźnie gnębiło. 
- Annabeth.. Możesz mi powiedzieć, co się dzieje? O co chodzi?
- Harry... J-jak byłam w kuchni.. oni przysłali patronusa. Powiedzieli, że oddadzą Riley, jeśli... jeśli wydam im ciebie. - powiedziała drżącym głosem, a w jej oczach pojawiły się łzy. 
- Nie ma problemu. Jeżeli to pomoże ci odzyskać przyjaciółkę, pójdę do nich dobrowolnie. - Harry przyjął tą wiadomość ze spokojem.
- A-ale ja nie chcę... Nie chcę, żeby ci się coś stało. 
- Nic mi nie będzie. Ucieknę im. Dam sobie radę. - powiedział Harry stanowczo, choć w głęb i duszy nie był tego aż taki pewien. Zabiorą go do Voldemorta, a stamtąd będzie ciężko uciec. Będzie wiele zabezpieczeń, zaklęć ochronnych... Ale da radę. Musi pomóc Annabeth. 
- Nie. Musimy znaleźć inne wyjście. Nie oddam cię im.  - powiedziała i przytuliła go. 
- Dobrze.. znajdziemy inny sposób na uwolnienie Riley. - odwzajemnił uścisk.
- Musimy się schować.. Oni zaraz tu będą. - Annabeth po chwili się od niego odsunęła. Wstała z kanapy i zaczęła szukać jakiejś kryjówki. - Już wiem! Chodź!
   Dziewczyna wybiegła z salonu. Brunet ruszył za nią. Skierowali swoje kroki do komórki pod schodami. 
- Mamy się tu schować? - zapytał Harry. Przecież wejście do komórki znajdowało się zaraz na przeciwko drzwi wejściowych...
- Pomóż mi odsunąć tą szafkę. - wskazała na ciężki, masywny kredens, na którym stały jakieś słoje i butelki. Chłopak domyślił się, że są to składniki to sporządzania eliksirów. Razem z Annabeth przesunął szafkę, a ich oczom ukazał się otwór w podłodze prowadzący do piwnicy.
- Wchodź. 
- Nie, ty wejdź pierwsza. - rzekł Harry. Annabeth chwilkę się zawachała, ale weszła do środka. Harry szybko przesunął kredens, zostawiając tylko małą szparę, przez którą wyjrzała zdenerwowana Annabeth.
- Harry! Co ty odwalasz?! Właź do środka! - powiedziała ze złością.
- Siedź tu cicho i nie wychodź. - odpowiedział tylko i wyszedł z komórki, zostawiając Annabeth samą, zdenerwowaną, przestraszoną i martwiącą się o tego upartego chłopaka. Chwilę po tym, jak wyszedł z małego pomieszczenia w domu rozległ się huk, po czym do dziewczyny dobiegły rzucane zaklęcia i odgłosy walki.



wtorek, 16 grudnia 2014

Rozdział 1

Znaleźli się w jakimś pomieszczeniu. W środku panował półmrok, gdyż dostęp światła blokowały zaciągnięte ciężkie, grube, ciemnozielone zasłony. Meble były wykonane z ciemnego drewna. Obok kominka stały dwa duże, czarne fotele.
- Gdzie jesteśmy? - zapytał Harry, rozglądając się po pomieszczeniu.
- W domu Riley.
- A tak w ogóle, to kim jest Riley? - chłopak zmarszczył brwi.
- To moja najlepsza..  i jedyna przyjaciółka... - oczy Annabeth zaszły łzami, gdy wspomniała o zaginionej dziewczynie. Harry milczał. Obserwował, jak Anna podchodzi do drzwi i wychylając się, woła:
- Ciociu?! Ciociu, jesteś?! 
- Ciociu? - zdziwił się brunet. - Riley jest twoją siostrą?
- Nie.. jej mama jest bardzo bliską znajomą mojej rodziny. I dlatego mówię na nią "ciociu". - wyjaśniła. 
   Po chwili w domu rozbrzmiały czyjeś kroki. Ktoś schodził po schodach. A raczej zbiegał.
- Ciociu, to ty..? - zapytała Annabeth, ponownie wychylając się na korytarz. Nagle do środka wpadła jakaś kobieta, o mało co nie przewracając dziewczyny stojącej w drzwiach. Miała na sobie ciemną, kilkuwarstwową, poszarpaną na brzegach spódnicę. Do tego miała czarną, opinającą bluzkę na długi rękaw. Jej włosy były kręcone, okalały w nieładzie całą jej głowę. Ta kobieta sprawiała wrażenie... obłąkanej.
- Annabeth, kochanie, nic ci nie jest? - zapytała, podchodząc do niej i przytulając ją mocno.
- Mi nie, ale.. Riley.. oni ją mają... - po policzkach Anny spłynęły łzy. - Przykro mi ciociu.. ale było ich więcej... Nie dałyśmy rady..
- Nie płacz dziecko... Usiądź. - wskazała na kanapę. Jej wzrok padł na Harry'ego.
- Annabeth, a kim jest ten chłopak?
- To jest.. - zaczęła, lecz Harry jej przerwał:
- Pani wybaczy, że się nie przedstawiłem. Nazywam się Harry. Harry Potter. 
- Miło mi cię poznać.. Harry. Annabeth. - odwróciła się w stronę dziewczyny - Kto to jest i skąd go znasz? - zapytała. W tym momencie sprawiała wrażenie zaborczej i chcącej we wszystkim kontrolować Annabeth.
- Ciociu, Harry mi pomógł... Gdyby nie on, szwędałabym się dalej po Londynie, nie wiedząc nawet, kim jestem, bo te dranie wyczyścili mi pamięć!
- Nie krzycz!
   Annabeth ucichła. Spojrzała na ciotkę. 
- Nie waż się podnosić na mnie głosu! To po pierwsze. A po drugie: co ja ci mówiłam na temat nieznajomych?! - kobieta złapała dziewczynę za nadgarstek, mocno zaciskając palce. - Nie możesz rozmawiać z obcymi, a tym bardziej przyprowadzać ich do domu!
   Ciocia Anny wyglądała, jakby wpadła w szał. Zaciskała mocno palce na ręku dziewczyny, jej oczy błyszczały i krzyczała na kulącą się na kanapie dziewczynę. Harry nie mógł dłużej tak siedzieć. Musiał zareagować.
- Niech pani ją puści!
   Kobieta odwróciła się w jego stronę, ale nadal trzymała Annabeth za nadgarstek. 
- Kim jesteś, żeby mi rozkazywać?! Mam opiekę nad Annabeth i ja jej mówię, co ma robić!w
   W tym momencie w domu rozległ się huk. W środku pojawiło się kilka ubranych na czarno postaci w maskach na twarzach. Śmierciożercy.
   Ciocia Annabeth gwałtowanie odwróciła się w ich stronę. Jej mina diametralnie się zmieniła. Z apodyktycznej ciotki stała się wylęknioną kobietą, która zadarła nie z tymi, co potrzeba.
- No proszę... zadłużona, jej siostrzenica i pan Potter. Co za miłe spotkanie. - wycedził jeden ze śmierciożerców.
- Gdzie jest moja córka? Oddajcie mi córkę... - powiedziała mama Riley zrozpaczonym głosem.
- Twoja córka jest cała i zdrowa... jeszcze. - zakpiła jedna z kobiet w masce.
- Oddajcie mi ją.. Cz-czego wy chcecie..?
- Dobrze wiesz, czego! - wykrzyknął śmierciożerca. - Masz oddać dług, a jak nie, to pożegnaj się z córką.. i jej przyjaciółką. - mężczyzna o chłodnym głosie wyciągnął różdżkę i wycelował nią w Annabeth. 
 - Crucio!
 - Protego! - tarcza wyczarowana przez Harry'ego ochroniła Annabeth przed tym okrutnym zaklęciem rzuconym przez śmierciożercę.
 - Zostaw ją Malfoy!
 - Potter! Nie wtrącaj się, Tobą zajmiemy się za chwilę... Crucio!
    Harry poczuł, jakby miliony małych igieł wbijały się w jego ciało. Zacisnął mocno zęby, byleby nie krzyczeć, nie dać im tej satysfakcji. Syknął jedynie z bólu, wijąc się na podłodze. Zamknął oczy.
 - Harry! - Annabeth upadła na kolana obok niego. Położyła mu jedną dłoń na czole, a drugą na sercu. - Harry, proszę.... - szeptała gorączkowo, mocno się skupiając. Nagle spod jej dłoni wypłynęło blade światło, stopniowo łagodząc i usuwając ból Harry'ego. Śmierciożercy obserwowali całe zajście, z początku rozkoszując się widokiem cierpiącego chłopaka, a potem zszokowani mocą Annabeth.
 - Lucjuszu! - syknęła kobieta o brązowych, poskręcanych włosach. - Ona ma niezwykłą moc... Może się przydać Czarnemu Panu!
 - Myślę, że może Mu się spodobać... - rzekł mężczyzna, wpatrując się w młodą uzdrowicielkę. Harry podniósł się z podłogi.
 - Nie macie prawa jej tknąć!
 - Bo co nam zrobisz, Potter? Poskarżysz się Dumbledore'owi? - śmierciożerca zaśmiał się szyderczo.
 - Uciekła! Ta cwaniara uciekła! - krzyknęła któraś z kobiet w masce.
 - Bellatrix! - Malfoy zwrócił się do niej. - Jak jej pilnowałaś?!
 - Ja?! A ty to co?! Też mogłeś jej przypilnować!
    Korzystając z zamieszania Harry zaczął rzucać zaklęciami w śmierciożerców. Dwóh trafił Drętwotą, jednego zaklęciem Sectumsempra, a innego rozbroił. Annabeth, widząc to, również sięgnęła różdżkę i sparaliżowała śmierciożercę zaklęciem Petryficus Totalus. Na kolejnego rzuciła Expelliarmus, gdy nagle oberwała Cruciatusem od nieuszkodliwionej jeszcze Bellatrix. Dziewczyna upadła z okrzykiem bólu na podłogę. Harry odepchnął Bellatrix zaklęciem, przez co Cruciatus został przerwany. Zanim kobieta zdążyła się podnieść, Harry złapał Annabeth, podniósł ją i przeteleportował do, wydawać by się mogło że bezpieczniejszego miejsca.




czwartek, 11 grudnia 2014

Prolog

   Szła chwiejnym krokiem ulicą Londynu.  W głowie miała kopletną pustkę. Miejski hałas dobiegał do niej  jakby z oddali, a samochody migały przed oczami. Nie wiedziała gdzie jest, kim jest i co tu robi. Szła zdezorientowana, nie wiedząc dokąd zmierza, panicznie rozglądając się wokół. Czuła strach.

  
Nagle boleśnie odczuła zderzenie z kimś. Upadła, uderzając z impetem o chodnik.


- Przepraszam panią bardzo... Nic pani nie jest? - usłyszała nad sobą męski głos. Spojrzała w górę. Ujrzała bruneta o zielonych oczach i okularami na nosie. Wyciągał w jej stronę rękę, aby pomóc jej wstać. Chwyciła jego dłoń i podniosła się.


- N-nie... Wszystko w porządku. - wymamrotała.


- Na pewno? - brunet lekko się uśmiechnął.


- Tak, dziękuję. - zerknęła na niego. Przyglądał jej się uważnie. W końcu nic dziwnego. Wyglądała na wystraszoną i zdezorientowaną, jej włosy były w lekkim nieładzie, a w oczach widać było panikę.


- Coś się stało? Wyglądasz, jakbyś ducha zobaczyła.


- Czy mógłbyś mi pomóc? - zapytała z nadzieją w głosie.


- Jasne, o co chodzi? - odpowiedział z lekkim uśmiechem, by dodać jej otuchy, by wiedziała, że nie ma się czego bać i może liczyć na pomoc z jego strony.


   Nic nie odpowiedziała. Spojrzała na niego. Zdenerwowana przygryzła wargę. No bo co miała mu powiedzieć? Że nie wie, co to za miejsce? Co ona tu robi i jak się tu znalazła? Że w głowie ma kompletną pustkę, nie wie, kim jest?


- Coś nie tak? - brunet lekko się zaniepokoił. Dziewczyna zacisnęła usta, patrząc na niego ze łzami w oczach.


- Możesz powiedzieć, co się stało?


- Ja.. Nie pamiętam. - powiedziała cicho.


- Jak to  nie pamiętasz? - wypalił zdziwiony.


- Normalnie. Nie pamiętam. Nie wiem. - dziewczyna wyglądała na załamaną.


- Wogóle nic nie pamiętasz?


- Nic a nic. - pokręciła głową, a po jej policzku spłynęła łza.


   Chłopak zaczął grzebać w kieszeni. Po chwili wyjął stamtąd małą srebrną fiolkę.


- Co to jest?


- To pomoże ci odzyskać pamięć. - zbliżył się do niej, a ona cofnęła się kilka kroków.


- Nie bój się, nie zrobię ci krzywdy. - powiedział, nadal się do niej zbliżając i jednocześnie otwierając fiolkę, z którejna zewnątrz wydostał się zabarwiony na rożowo obłok dymu. Chłopam machnął małym naczyniem w stronę nieznajomej, która zakaszlała, gdy dym dostał się jej do gardła. Gdy różowa chmura opadła, brunet zerknął na nią. Stała nieruchomo, patrząc pustym wzrokiem gdzieś w dal. Zapewne wracały jej wszystkie wspomnienia.


- Kim jesteś? - zapytała po chwili.


- A, tak, wybacz, że się nie przedstwiłem. Harry.. Harry Potter. - wyciągnął rękę w jej stronę.


- Annabeth Magritte. - uścisnęła delikatnie jego dłoń.


- Pamiętasz już wszystko? - chłopak uśmiechnął się lekko. Pokiwała głową.


- Dziękuję. - powiedziała z wdzięcznością.


- Żaden problem. Polecam się na przyszłość. - odpowiedział z uśmiechem. Annabeth rozejrzała się. Poznawała już to miejsce. Wiedziała, gdzie jest, kim jest i co tu robi. I wiedziała też, co się stało wcześniej.


- O mój Boże, Riley... - wyszeptała i rzuciła się biegiem w stronę jednej z ciemnych uliczek odchodzących od głównej drogi, na której się teraz znajdowali. Harry pobiegł za nią. Annabeth stanęła na środku zaułka i rozejrzała się.


- Riley... - powiedziała płaczliwie i opadła na kolana. Schowała twarz w dłoniach. Harry podszedł do niej i klęknął obok.


- Co się stało? Czemu płaczesz?


- Oni ją mają... Zabrali ją..


- Kto? Kogo? Annabeth, o czym ty mówisz?


- Jacyś faceci napadli na nas... Porwali Riley.. Muszę ją ratować. - wstała i ruszyła chwiejnie przed siebie.


- Czekaj! Pomogę ci.. - Harry dogonił ją.

- Co..? Nie. - przystnęła i spojrzała na niego - Dam radę sama.. Naprawdę, dziękuję ci za odzyskanie pamięci...

- Csiii... - zatkał ręką jej usta, nasłuchując. Annabeth stała jak sparaliżowana, wodząc oczami po ciemnym zaułku, próbująccoś dostrzec. Nagle Harry szybkim ruchem wyjął z kieszeni różdżkę, odwracając się.


- Drętwota! Petrificus totalus! - unieruchomił dwóch mężczyzn z różdżkami.


- To oni! Oni wtedy byli...


- Musimy uciekać! Może ich być więcej...


   Annabeth złapała jego rękę i już po chwili w zaułku zostali tylko dwaj unieruchomieni mężczyźni..