Annabeth siedziała w piwnicy wystraszona i przerażona. Do oczu napłynęły jej łzy. W tym momencie zemściła Harry'ego jak tylko mogła. Przecież ten idiota może zginąć! I on jej tak każe siedzieć i nic nie robić?! Złapała dłońmi krawędź szafki i spróbowała przesunąć. Niestety ten masywny kredens i słoje za dużo ważyły, by mogła go ot tak przesunąć, stojąc pod nim.
Zamknęła oczy, a z pod powiek popłynęły jej łzy. Modliła się, żeby temu durniowi nic się nie stało. Nadal słyszała te przeraźliwe odgłosy walki.
Harry tymczasem bronił się i atakował, jak tylko mógł. W domu zjawiło się trzech śmierciożerców. Jednego udało mu się oszołomić, pozostało mu dwóch. Kiedy zdołał rozbroić jednego i odrzucić go w tył, do środka wpadła jeszcze jedna osoba. Harry skierował ku niej różdżkę, jednocześnie odwracając uwagę od poprzedniego atakującego. Dostał jakimś rzuconym niewerbalnie zaklęciem i upadł na podłogę. Podniósł głowę i ujrzał jakiegoś mężczyznę w czarnym płaszczu i z kapturem na głowie, mocno zakrywającym twarz. Przybysz powalił śmierciożercę jednym zaklęciem, któremu towarzyszył zielony błysk. Harry poderwał się na równe nogi.
- Kim jesteś?! Czego chcesz?! - wykrzyknął, gdy mężczyzna wycelował w kolejnego smierciożercę, mordując go Avadą Kedavrą.
- Zamknij się Potter, ratuję Ci skórę. - usłyszał głos... Snape'a!
- Co... Przecież ty... to znaczy pan... to śmierciożercy... a pan ich zabił...
Snape rzucił śmiertelne zaklęcie na ostatniego ze śmierciożerców.
- Zabiłem ich, bo oni chcieli zabić ciebie. - odpowiedział Snape chłodnym głosem. - I twoją koleżankę. Sam to byś sobie chyba Potter nie poradził.
Severus związał wszystkie trzy ciała razem i uniósł je do góry zaklęciem lewitującym.
- Ale.. skąd pan wiedział..
- Nieważne, skąd wiedziałem i dlaczego to zrobiłem, jasne? - głos Snape'a gwałtownie się zmienił. - Posprzątaj to Potter, a ja pozbędę się tych ciał. Dziewczyna ma być cała i zdrowa, rozumiesz?! - syknął ze złością i opuścił dom, zostawiając Harry'ego samego i zdezorientowanego.
Nie zważając na bolące mięśnie i rany na ciele, otworzył drzwi komórki. Odsunął kredens, ułatwiając Annabeth wyjście z piwnicy. Wyciągnął w jej stronę dłoń, aby jej pomóc, lecz ona zignorowała to i poradziła sobie sama. Stanęła przed nim, wściekła, kipiąca ze złości. Niewiele myślać zaczęła okładać go pięściami po piersi, krzycząc na niego.
- Jak mogłeś zostawić mnie tam samą?! Ty chciałeś, żebym ja się nerwowo wykończyła?! Ty wiesz, co ja przeżywałam?! Mogłeś zginąć! Przeze mnie! Ty jesteś nienormalny! Tak się narażać..?!
Harry złapał ją za nadgarstki, uniemożliwiając jej okładanie go pięściami. Annabeth jeszcze chwilę się szarpała, krzycząc na niego, po chwili ucichła, przestała się wyrywać i zaczęła szlochać. Kiedy Harry już był pewien, że minęła jej chęć bicia go, puścił jej nadgarstki i przytulił ją mocno. Wtuliła się w niego.
- Mogłeś zginąć... - wyszeptała.
- Nic mi nie jest. - pogłaskał ją po głowie. Stali tak chwilę w bezruchu, kiedy Annabeth się od niego odsunęła, już uspokojona i opanowana.
- Jesteś ranny... - delikatnie dotknęła jego twarzy, w miejscu gdzie jego łuk brwiowy był rozcięty, a z rany leciała krew. Oprócz tego miał rozciętą wargę i oraz duże rozcięcie na przedramieniu.
- To nic takiego..
- Idź do salonu, ja zaraz przyjdę. - powiedziała, wychodząc z komórki. - Rany, ale syf! - zawołała, widząc bałagan, jaki powstał podczas pojedynku.
- Zaraz to posprzątam. - Harry wyszedł za nią, machnął różdżką i po chwili w korytarzu panował porządek, a wszystkie uszkodzone bądź zniszczone rzeczy wróciły do stanu używalności. Annabeth skierowała swoje kroki na górę, a on wszedł do salonu. Po chwili usłyszał dobiegające z góry przekleństwo. Pobiegł za Annabeth i znalazł ją w łazience. Stała przed lustrem i wpatrywała się w swoje odbicie.
- Co się stało? - zapytał Harry rozglądając się po pomieszczeniu w poszukiwaniu czegoś, co mogło wywołać u Annabeth okrzyk przekleństwa, ale nic takiego nie znalazł.
- Zobacz, jak ja wyglądam! - zapiszczała, grzebiąc w kosmetyczce. Spojrzał na nią uważnie. Miała lekko roztrzepane włosy i rozmazany od płaczu makijaż. Ale nie wyglądała źle. Wyglądała... uroczo.
- Przecież jest dobrze. - zaśmiał się.
- Nie jest dobrze, jest tragicznie. - powiedziała, myjąc twarz.
- To nie jest powód, żeby mnie straszyć.
- Co?
- Przestraszyłaś mnie. Myślałem, że ci się coś stało.
- Stało się. Pokazałam się komuś cała rozmazana i roztrzepana. - powiedziała, wycierając twarz. Sięgnęła po szczotkę i zaczęła rozczesywać swoje włosy. Uśmiechnął się pod nosem i wrócił do salonu. Po kilku minutach wróciła Annabeth. Włosy pozostawiła rozpuszczone, postawiła na delikatny, subtelny i prawie niewidoczny makijaż. W ręku trzymała apteczkę.
- Siadaj obok i się nie ruszaj. - powiedziała, siadając na kanapie. Zajął miejsce obok niej.
- Dobrze, pani doktor. - uśmiechnął się i zasyczał, kiedy dotknęła jego rozciętej wargi wacikiem namoczonym spirytusem.
- Csiii, nie ruszaj się. - upomniała go i powróciła do przeczyszczania ran. On w tym czasie miał okazję do woli się w nią wpatrywać bez żadnych uwag czy komentarzy z jej strony.
Po twarzy przyszła kolej na rękę. Ta rana bolała najbardziej, ale brunet dzielnie wytrzymał i pozwolił, by Annabeth zdezynfekowała rozcięcie oraz założyła opatrunek. Kiedy było już o wszystkim, dziewczyna odniosła apteczkę z powrotem do łazienki. Po chwili wróciła.
- Chcesz coś do picia? Kawy, herbaty.. wina?
- Herbaty.
Annabeth poszła do kuchni, po czym po kilku minutach wróciła, niosąc dwa kubki z ciepłym, parującym płynem. Podała jeden Harry'emu, po czym usiadła na kanapie. Siedzieli chwilę w milczeniu, rozkoszując się ciepłą herbatą, kiedy Annabeth się odezwała:
- Nie rób tak więcej.
- Jak? - Harry spojrzał na nią, nie wiedząc, o co chodzi.
- Nie narażaj. Nie ryzykuj życia. Dla mnie i dla Riley. Nawet nas nie znasz, a ryzykujesz swoje życie, żeby mi się nic nie stało i żeby uratować Riley.
- Ale ja CHCĘ ci pomóc. Może i cię nie znam, ale zdążyłem Cię polubić. Nie chcę, żeby ci się coś stało...
- Nie. Nie życzę sobie, żeby ktokolwiek narażał dla mnie życie.
- Wiesz, że ja i tak zrobię, co będę chciał.
- Ale ty jesteś uparty.
- Nie jestem uparty, tylko się o ciebie martwię.
- Niepotrzebnie. Nie chcę być dla nikogo ciężarem.
- Nie jesteś.. I skończmy już ten temat, bo nie mam zamiaru ci tłumaczyć, że czy tego chcesz, czy nie, ja i tak ci pomogę. - powiedział stanowczo i odwrócił wzrok, kończąc temat. Annabeth z westchnieniem odstawiła kubek na ławę i poszła do kuchni. Po kilkunastu minutach wróciła z talerzem pełnym kanapek.
- Smacznego. - uśmiechnęła się, stawiając kolację na ławie. Harry uśmiechnął się i zabrał do jedzenia. Anna poszła w jego ślady i już po chwili talerz był pusty.
- Zmęczony jestem...
- Chcesz się zdrzemnąć? - pyta szybko.
- Jeśli nie masz nic przeciwko. - mówiąc to, Harry rozłożył się na kanapie.
- O nie nie nie nie nie. - zaprotestowała. Podeszła i złapała go za rękę. - Wstawaj. Kładziesz się na łóżku.
- Nie trzeba, prześpię się na kanapie.
- Chodź. Bez żadnego gadania.
Harry z westchnieniem wstał i ruszył za Annabeth. Wiedział, że nie ma co protestować, bo ona i tak postawi na swoim, a jeśli nie, to po prostu nie da mu zasnąć na tej kanapie. Blondynka zaprowadziła go do swojego pokoju i kazała mu się położyć na swoim łóżku.
- A ty?
- Ja się prześpię na kanapie.
- Przecież mówiłem, że ja mogę spać na kanapie, a ty się położył tutaj.
- Nie! Jesteś moim gościem, więc śpisz tu. Chyba, że wolisz łóżko mojej babci.
- Dobra, to ja się prześpię tu... Ale ty śpisz ze mną. Nie będziesz spała na kanapie.
Annabeth rozmyślała chwilę, ale w końcu podeszła do łóżka.
- Ja śpię od ściany. - powiedziała i wgrzebała się pod kołdrę na swoją miejscówkę. Harry uśmiechnął się lekko i położył się z brzega.
- Dobrej nocy. - uśmiechnął się do niej, po czym odkręcił się tyłem i niemal natychmiast zasnął. Annabeth natomiast jeszcze długo leżała, rozmyślając nad tym, gdzie teraz może podziewać się Riley, jak ją uratować i jakie ma szczęście, że spotkała na swojej drodze kogoś takiego jak Harry,
Świetne :) Pisz dalej :*
OdpowiedzUsuńMnie znasz więc, napiszę, że jesteś super!
OdpowiedzUsuńGinny :*
Muszę przyznać, że rozdział jakiś taki... niedokończony? Na twoim miejscy starałabyś się go poprawić. Mam nadzieję, że akcja się rozwinie.
OdpowiedzUsuń