Annabeth drżąca opadła na podłogę. Usiadła po turecku i schowała twarz w dłoniach. Ręce jej się trzęsły, a oddech był szybki i urywany. Harry uklęknął obok niej i przytulił ją.
- Ciii... Spokojnie.. Już jesteś bezpieczna. - zaczął ją uspokajać, a ona wtuliła się w niego drobna, krucha i bezbronna. Chciał jej pomóc, chciał się nią zaopiekować. Nie mógł pozwolić, by była nieszczęśliwa, by się bała...
- Annabeth..? W porządku?
- T-tak... - odsunęła się od niego. Zerknął na nią. Siedziała, bawiąc się krańcem swojej bluzki na krótki rękaw. Zauważył na jej rękach gęsią skórkę. Zdjął bluzę i okrył jej ramiona. Wstał i podszedł do kominka. Gdy stawiał kroki, w powietrze unosiły się kłęby kurzu, nikt nie przebywał w tym domu już od bardzo długiego czasu. Szczerze, to nie było zbyt bezpieczne miejsce. Bardzo łatwo można było ich tam znaleźć. Stary, opuszczony dom na ulicy Privet Drive, znajdujący się niedaleko posiadłości Dursley'ów. Ale nie mógł wymyślić nic lepszego. Nie w tej chwili.
- Incendio! - machnął różdżką i w kominku wybuch ciepły płomień. - Annabeth, usiądź bliżej ognia, będzie ci cieplej.
Dziewczyna podniosła się z podłogi i otrzepała kurz z ubrań. Zajęła wskazany przez Harry'ego fotel przy kominku i podkuliła nogi. Obięła je rękoma i oparła głowę o kolana. Harry zajął miejsce na kanapie. Spojrzał na Annabeth. Siedziała w bezruchu, zapatrzona w ogień. Nagle rozległo się pukanie w szybę. Annabeth drgnęła przestraszona i rozejrzała się panicznie po pokoju. Harry od razu rozpoznał ten dźwięk. Szybko znalazł się przy oknie i otworzył je, wpuszczając do środka śnieżnobiałą sowę.
- Hedwiga! - zawołał radosnym głosem. Annabeth patrzyła na całą tę scenę szeroko otwartymi oczami. Przestraszyła się ptaka. Nastraszyła ją zwykła sowa! "Nie bądź taka tchórzliwa!" - skarciła się w duchu, wstając z fotela. Podeszła do stojącego przy parapecie chłopaka, który głaskał śnieżnobiałą sowę.
- Co to za ptak? = zapytała, przyglądając mu się uważnie.
- To Hedwiga. Moja sowa. - w głosie Harry'ego wyczuć można było radość ze spotkania z pupilem.
- M-mogę ją pogłaskać? - zapytała nieśmiało.
- No jasne. - uśmiechnął się i odsunął od sowy, robiąc Annabeth miejsce. Dziewczyna podeszła bliżej ptaka i niepewnie wyciągneła w jego stronę dłoń.
- Śmialo. Nie bój się, nic ci nie zrobi. - odezwał się Harry, widząc jej wachanie. Annabeth dotknęła delikatnie śnieżnych piór na grzbiecie Hedwigi. Ptak przysunął się przyjaźnie, a ona zaczęła go głaskać.
- Hej maleńka. - powiedziała z uśmiechem do sowy. - Wystraszyłaś mnie, wiesz?
Hedwiga dziabnęła ją delikatnie w geście przyjaźni w palec. Annabeth cofnęła szybko rękę, przestraszona. Po chwili jednak zasmiała się i wróciła do głaskania sowy.
- Nie strasz mnie już więcej.
- Hedwiga lubi tak od czasu do czasu dziabnąć kogoś w palec. - Harry lekko się uśmiechnął. - W ten sposób pokazuje, jak bardzo cię lubi.
Annabeth uśmiechnęła się.
- Jest słodka.
- Tak, wiem. - odpowiedział z uśmiechem. - Ale nie może tutaj zostać. My również. Musimy stąd niedługo uciec. - mówiąc to, otwierał okno. Wypuścił Hedwigę, rzekłszy jej wcześniej. - Leć do Rona. On się tobą zaopiekuje.
- Kto to Ron?
- Mój przyjaciel. Poznałem go w Hogwarcie. A właśnie.. Ty nie chodzisz do Hogwartu, prawda? Nigdy cię tam nie widziałem, a na pewno bym pamiętał, gdybym cię zauważył.
- Nie.. - pokręciła głową.
- To gdzie się uczysz?
- W domu.. - odpowiedziała cicho.
- Jak to, w domu?
- Uczy mnie babcia. Kiedy dostałam list do Hogwartu, kazała mi o tym zapomnieć. Powiedziała, że nawet nie ma mowy, żebym tam pojechała. Napisała list do Dumbledora, po czym on zjawił się u nas w domu. Odbyli jakąś tajną rozmowę, przy której nie pozwolili mi być. Później dowiedziałam się, że Dumbledore pozwolił mojej babci uczyć mnie samodzielnie, ale pod jednym warunkiem. Że od czasu do czasu przyjeżdżają do mnie nauczyciele z Hogwartu, by sprawdzić moją wiedzę z poszczególnych przedmiotów. - zakończyła swoją opowieść.
- Szkoda, że nie uczysz się w Hogwarcie. Tam jest fajnie. Naprawdę.
- Też żałuję. Babcia trzyma mnie w domu jak w klatce. Nie pozwala mi nigdzie wychodzić ani z nikim się zadawać.. - oczy Annabeth wyrażały cierpienie.
- Współczuję ci... Ja jestem w podobnej sytuacji. Nie zadaję się z nikim ale nie dlatego, że mi ktoś zabrania, tylko dlatego, że oni nie chcą.
- Co? Dlaczego?
- Mój kuzyn, Dudley nastawia ich przeciwko mnie.. Ale nie rozmawiajmy o tym. Lepiej pomyślmy, gdzie możemy się przenieść.
- Moglibyśmy przetransportować się do mojego domu.. mojej babci nie ma od kilku tygodni, wyjechała gdzieś do rodziny, nie mam pojecia, kiedy wróci. I czy w ogóle wróci. - westchnęła.
- Dobrze. Możemy przetransportować się dlo ciebie. - złapał ją za rękę, a ona dokonała teleportacji.
Wylądowali w jej pokoju. Był mały i ładnie, ale skromnie urządzony. Panował tu porządek. Miał kremowe ściany oraz brązowe meble. Na przeciwko drzwi stało łóżko zasłane i przykryte waniliową kapą. Na środku pokoju leżał kremowy, włochaty dywan. W drugim kącie pokoju, obok łóżka stała duża, stara, ale pięknie wyglądająca szafa, a obok niej lustro. Przy przeciwległej ścianie, w kącie pokoju stało biurko o raz duży regał z książkami.
- Fajnie tu. - brunet rozejrzał się.
- Dziękuję. Babcia bardzo protestowała, ale w kwestii pokoju postawiłam na swoim i urządziłam go tak, jak chciałam. Nigdy tu nie wchodzi. Nie podoba jej się. Twierdzi, że jest za jasno. - Annabeth usiadła na łóżku.
Harry podszedł do półki na książki i przebiegł wzrokiem po tytułach. Nie zauważył żadnej o tematyce magicznej. To były raczej jakieś powieści czy opowiadania.
- Lubisz czytać? - zapytał, odrywając wzrok od książek i zerkając na Annabeth. Ta tylko pokiwała głową.
- Może chcesz herbaty? - zapytała, a Harry z ochotą przytaknął. Chętnie napiłby się teraz jakiegoś ciepłego napoju.
Dziewczyna wstała i wyszła z pokoju. Harry zaczął przeglądać stojące na półce książki i wertować ich strony, podczas gdy Annabeth była w kuchni i robiła herbatę. Nagle usłyszał cichy huk. Odłożył trzymaną właśnie w rękach książkę na półkę i zbiegł na dół. Znalazł kuchnię, a w niej Annabeth zbierającą kawałki szkła.
- Co się stało? Daj, pomogę ci.. - chłopak schylił się, by zebrać odłamki.
- Nie, nie trzeba.. Szklanka wyślizgnęła mi się z rąk. - powiedziała Annabeth. Harry przyjrzał jej się uważnie. Była blada, a jej dłonie drżały.
- Na pewno wszystko w porządku? - zapytał, chcąc się upewnić.
- Tak. Idź do salonu, ja zaraz przyniosę herbatę. - powiedziała, kończąc zbierać resztki szklanki. Harry z ociąganiem podniósł się z klęczek i znalazł pomieszczenie, które według niego najbardziej pasowało na salon. Panował tu półmrok, salon był całkowitym przeciwieństwem pokoju Annabeth. Wszystkie meble były ciemnobrązowe, ściany w głębokim odcieni zieleni. Rozejrzał się. Znalazł kominek i tu też rozpalił ogień. Usiadł na kanapie i czekał na Annabeth, która przyszła po kilku minutach.
- Proszę. - powiedziała, podając mu kubek ciepłej herbaty. Harry przyjął go z wdzięcznością i oplutł go dłońmi, rozkoszując się jego ciepłem. Annabeth zajęła miejsce obok niego na kanapie i również rozkoszowała się ciepłym płynem. Jednak wyglądała jakoś dziwnie. Coś ją wyraźnie gnębiło.
- Annabeth.. Możesz mi powiedzieć, co się dzieje? O co chodzi?
- Harry... J-jak byłam w kuchni.. oni przysłali patronusa. Powiedzieli, że oddadzą Riley, jeśli... jeśli wydam im ciebie. - powiedziała drżącym głosem, a w jej oczach pojawiły się łzy.
- Nie ma problemu. Jeżeli to pomoże ci odzyskać przyjaciółkę, pójdę do nich dobrowolnie. - Harry przyjął tą wiadomość ze spokojem.
- A-ale ja nie chcę... Nie chcę, żeby ci się coś stało.
- Nic mi nie będzie. Ucieknę im. Dam sobie radę. - powiedział Harry stanowczo, choć w głęb i duszy nie był tego aż taki pewien. Zabiorą go do Voldemorta, a stamtąd będzie ciężko uciec. Będzie wiele zabezpieczeń, zaklęć ochronnych... Ale da radę. Musi pomóc Annabeth.
- Nie. Musimy znaleźć inne wyjście. Nie oddam cię im. - powiedziała i przytuliła go.
- Dobrze.. znajdziemy inny sposób na uwolnienie Riley. - odwzajemnił uścisk.
- Musimy się schować.. Oni zaraz tu będą. - Annabeth po chwili się od niego odsunęła. Wstała z kanapy i zaczęła szukać jakiejś kryjówki. - Już wiem! Chodź!
Dziewczyna wybiegła z salonu. Brunet ruszył za nią. Skierowali swoje kroki do komórki pod schodami.
- Mamy się tu schować? - zapytał Harry. Przecież wejście do komórki znajdowało się zaraz na przeciwko drzwi wejściowych...
- Pomóż mi odsunąć tą szafkę. - wskazała na ciężki, masywny kredens, na którym stały jakieś słoje i butelki. Chłopak domyślił się, że są to składniki to sporządzania eliksirów. Razem z Annabeth przesunął szafkę, a ich oczom ukazał się otwór w podłodze prowadzący do piwnicy.
- Wchodź.
- Nie, ty wejdź pierwsza. - rzekł Harry. Annabeth chwilkę się zawachała, ale weszła do środka. Harry szybko przesunął kredens, zostawiając tylko małą szparę, przez którą wyjrzała zdenerwowana Annabeth.
- Harry! Co ty odwalasz?! Właź do środka! - powiedziała ze złością.
- Siedź tu cicho i nie wychodź. - odpowiedział tylko i wyszedł z komórki, zostawiając Annabeth samą, zdenerwowaną, przestraszoną i martwiącą się o tego upartego chłopaka. Chwilę po tym, jak wyszedł z małego pomieszczenia w domu rozległ się huk, po czym do dziewczyny dobiegły rzucane zaklęcia i odgłosy walki.
Jak jeszcze raz urwiesz w tak zajebistym momencie, to się wkurzę! :O taki zajebisty blog, no! ~Harry
OdpowiedzUsuńDziękuję :* hahhah ale ja uwielbiam kończyć w takich momentach ;) Ty też mnie torturujesz i urywasz w najlepszych :D
UsuńŻyczę weny. Lubię jak się tak kończy, bo to stwarza taką tajemniczą aurę!
OdpowiedzUsuńGinny:*
Ciekawy.
OdpowiedzUsuń- Co to za ptak? = zapytała, przyglądając mu się uważnie. - tu masz błąd. Nie powinno być: - Co to za ptak? - zapytała, przyglądając mu się uważnie. ?
Rozdział zagmatwany. Brak ścisłości i sensu, a w każdym razie dla mnie.
Scena z komórką ( zamknięciem w niej dziewczyny ) była nawet straszna. Dostałam nawet lekkiego dreszczyku.